ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Kula Shaker ─ K2.0 w serwisie ArtRock.pl

Kula Shaker — K2.0

 
wydawnictwo: Strangefolk 2016
 
1.Infinite Sun [4:37]
2.Holy Flame [3:35]
3.Death Of Democracy [2:57]
4.Let Love B (With U) [4:04]
5.Here Come My Demons [6:19]
6.33Crows [3:05]
7.Oh Mary [3:54]
8.High Noon [3:14]
9.Hari Bol (The Sweetest Thing) [2:00]
10.Get Right Get Ready [3:56]
11.Mountain Lifter [5:12]
 
Całkowity czas: 42:50
skład:
Crispian Mills - śpiew, gitara prowadząca
Alonza Bevan - gitara basowa, chórki
Paul Winterhart - bębny
Harry Broadbent - instrumenty klawiszowe
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,0

Łącznie 3, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
14.02.2016
(Recenzent)

Kula Shaker — K2.0

Nasz Minister Spraw Zagranicznych stwierdził, że rowerzyści i wegetarianie niszczą polską tradycję. Crispian Mills - gdyby urodził w naszym pięknym nadwiślańskim kraju - miałby u nowej władzy (herbu „dobra zmiana”) przechlapane. W końcu mięsa nie je, nosi kolorowe fatałaszki (czyli lewacki dżynderysta) ponadto fascynuje się hinduizmem. Wywrotowiec na całego. Do tego ma niewyparzoną gębę.

Byłoby śmiesznie mieć go u nas.

Gwoli przypomnienia; przy okazji recenzji „Peasants, Pigs & Astronauts” historię kapeli Crispiana Millsa w telegraficznym skrócie przytoczyłem. Błyskawiczna kariera z niepowtarzalnym debiutem, jeszcze większe oczekiwania związane z drugim wydawnictwem co (niestety skutecznie) „zjadło” chłopaków (choć powstała płyta wielce zacna), rozczarowanie, długoletnie zawieszenie działalności i potem nagrywanie krążków już jedynie z doskoku tudzież braku lepszego zajęcia. Nie inaczej było też tym razem.

„K2.0” pojawiło się na rynku bez szumu, bez wykupionych całych stron reklamowych w muzycznych magazynach, bez wielkiej kampanii promocyjnej, jedynie z po cichu wydanym singlem, którego charakter pokazuje, iż Kula Shaker A.D. 2016 nie jest podmiotem nastwionym na zwojowanie list przebojów... Cóż, to już w końcu nie czasy kiedy klip do „Mystical Machine Gun” brylował w MTV i Vivie...

Już otwierający „Infinite Sun” pokazuje, że muzyka Kuli, tak samo jak sam lider, już się nie zmienią. Indyjskie ‘przeszkadzajki’, pobrzmiewający gdzieś w tle sitar, chórki z wyraźnym echem tego azjatyckiego klimatu. Dalej mamy zdecydowanie bardziej rockowe granie z wyraźną dawką psychodelii jednakże umiejętnie budujące pomost spójności z tym egzotycznym wstępem.

W „Holy Flame” wieje troszkę nudą. Zapewne dlatego, że jest dość ... zwyczajnie. Jak na mój gust zbyt britpopowo. Nie ma, ani tej dawnej kojarzącej się z przełomem lat 60-tych i 70-tych, ani folklorującej otoczki. Na szczęście lepiej już wypadają takie quasi prześmiewczy „Death Of Democracy” z harmoniami wokalnymi balansującymi gdzieś między The Byrds, a The Moody Blues, czy fundujący nieśmiały wypad w lekko jazzujące klimaty „Let Love B (With U)”. „Here Come My Demons” również umiejętnie brzmi; od akustycznego, balladującego wstępu po mocniejszą i dramatyczną kulminację. Wybór „33 Crows” na singiel może dziwić. Takie dziwaczne, folkujące na wzór amerykański tworzywo nie grzeszy ani przebojowością, ani też nośnością. Niby wpasowujące się w klimat wydawnictwa jako całości, ale w sumie wypadające jakoś najmniej przekonująco. Jednakże wrażenie  poprawiają „Oh Mary” (spokojnie mogący się znaleźć na klasycznym, wspomnianym wcześniej „Peasants, Pigs & Astronauts”), nieco pastiszowy (jakby wzorowany na balladach Chrisa Isaaka), „High Noon”, nie wspominając o „Hari Bol (The Sweetest Thing)” w którym zarówno sitar jak i pomrukiwania Millsa brzmią jak odniesienia do słynnego motywu przewodniego ze spaghetti-westernu „Za Garść Dolarów Więcej” Sergio Leone (autorstwa Ennio Morricone).

O czymś zapomniałem? A tak; świetny „Get Right Get Ready” będące czymś w stylu wczesne Deep Purple pogrywa z Sly and the Family Stone oraz – kto wie, czy nie najlepszy – „Mountain Lifter” z garażowo przetworzoną gitarą i świetnym śpiewem Millsa.

Jak na mój gust, o wiele więcej na „K2.0” tej indyjskiej otoczki. Słychać to tu i ówdzie („Oh Mary”, „Infinite Sun”, „Get Right Get Ready”, „Hari Bol (The Sweetest Thing)”, „Mountain Lifter”), co cieszy, gdyż ten oryginalny motyw będący dość specyficznym wyznacznikiem stylu zespołu został na poprzednich dwóch krążkach nieco zmarginalozowany.

„K2.0” jest – jak na dzisiejsze standardy - płytą dość krótką. Raptem czterdzieści kilka minut. Jednakże cztery dekady temu nie potrzebowano więcej, aby się wykazać. W tym przypadku patent również się sprawdza. Jest konkretnie, stylowo i na poziomie. Rewolucji i powalenia na glebę nie ma, ale jest naprawdę przyzwoicie. Jednak  co najważniejsze, całość okraszona jest tym niepowtarzalnym hippisowskim klimatem, którego nam - tym wszystkim urodzenym o kilka dekad za późno po niewłaściwej stronie Żelaznej Kurtyny - nie było dane nigdy zaznać, a za którego magią niemal wyjemy do Księżyca...

Dlatego dobrze, że na jakiś czas takie Kula Shaker się odzywa. Wiem wtedy, że jest nas więcej do wpatrywania się w tę piękną Srebrną Kulę na nocnym niebie.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.