Uwaga, jeśli ktoś zagląda tu od czasu do czasu i wie, że jak pisze Danielak, to będą lżejsze i zazwyczaj progresywno – rockowe tematy, może sobie dalsze czytanie odpuścić. Bo lekko nie będzie. Pod dźwiękowym oczywiście względem. Ale przecież muzyka może być ponoć tylko dobra, albo zła. Ta grana przez Materię jest z pewnością dobra. A ja ostatnimi czasy lubię się mocno sponiewierać – kilka dni temu udało mi się nawet zaliczyć po raz drugi w tym roku koncert norweskiego Shining – zatem…
Nie pisaliśmy tu jeszcze o wydawnictwach Materii, przedstawmy ich zatem. Powstali w 2007 roku w Szczecinku. W swoim dorobku mają dwa nagrane własnym sumptem materiały demo: Vandals (2009) i EP-kę Holidays On The Angels Island (2011), krążek Case Of Noise z 2013 roku oraz ten tegoroczny, świeżuteńki We Are Materia. Ponadto mogą się pochwalić, że grali u boku takich sław jak Metallica, Slayer, Megadeth, Anthrax, Dog Eat Dog, czy naszych rockowych tuzów z Hunter, Decapitated i Frontside. Zaliczyli też Przystanek Woodstock, festiwal w Jarocinie, Sonisphere, czy Metalfest. Byli też ostatnio na Metal Blast 2015 w… Egipcie.
Już tylko z tej skromnej wyliczanki można się domyślać jaką sztuką się parają. Sami mówią, że to nowoczesny metal z progresywnymi ambicjami. W dużej mierze to prawda, bo We Are Materia to prawdziwie ekstremalny, ciężki metalowy wyziew nieidący jednak na skróty. To oczywiście cholernie agresywne granie podkreślone wszechobecnym growlem (choć nie tylko!), jednak niezwykle bogate strukturalnie. Pełne ciętych, mocarnych riffów oraz intensywnej i nieszablonowej rytmiki nadającej całości bardzo progresywnego wyrazu i zbliżające ich propozycję do djentu. Do tego krążek został naprawdę dobrze wyprodukowany, brzmi przestrzennie, selektywnie i solidnie kopie tyłek.
Największą jego siłą jest jednak to, że tak naprawdę muzykom udaje się w obrębie tak technicznego, ekstremalnego grania stosować mnóstwo rozwiązań, które je urozmaicają. Jest tu całkiem sporo błyskotliwych, precyzyjnych gitarowych popisów (Place Of Find, Wasted, Hate), ciekawych rozwiązań melodycznych (choćby krótki Let’s Go To Star), czy… wokalnych harmonii. Przykładem tych ostatnich jest wręcz przebojowy jak na nich Air, kto wie czy nie najlepszy na płycie, łączący w sobie na zasadzie kontrastu totalną „rzeźnicką agresję” z pięknem nałożonych na siebie linii wokalnych. Ów kontrast i wielowątkowość to kolejne cechy ich muzyki dobrze widoczne w kończącym całość najdłuższym, choć zwieńczonym sporą sekwencją odgłosów padającego deszczu, i chyba najbardziej progresywnym My Land.
Polecam wszystkim otwartym na nieszablonowe, metalowe granie. Na przykład fanom Periphery, czy TesseracT. W swojej kategorii to rzecz na wysokim poziomie. Do tego ładnie wydana, z ciekawą szatą graficzną.