Nie ukrywam, że na początku moją uwagę zwróciła przede wszystkim okładka, przypominająca nieco tę z recenzowanego niedawno przeze mnie krążka włoskich progmetalowców z Kingcrow, a i mająca coś w tle z niektórych okładek Threshold (Hypothetical, For The Journey). Natychmiast moje myśli pobiegły w kierunku progresywnego metalu i… jakież było me zaskoczenie, gdy usłyszałem otwierający album Arrive. Uroczą balladkę z cudnymi harmoniami, przenoszącą mnie czterdzieści lat wstecz i pachnącą The Beatles. Utwór „kupił mnie” na tyle, że albumu zacząłem słuchać z dużym zaciekawieniem. I choć kolejne utwory nie były już tak ujmujące, Chasing Light okazał się płytą nad wyraz udaną, po którą może sięgnąć fan ciepłej, melodyjnej i dobrze zaaranżowanej progresywnej muzyki.
To debiut pochodzącego z San Antonio w Teksasie projektu Built For The Future. Wszystko zaczęło się ponoć jeszcze w latach osiemdziesiątych od spotkania Patrica Farrella (prawdziwego lidera B4tF, odpowiedzialnego za gitary, bas, klawisze, perkusję, programowanie i dodatkowy wokal) z wokalistą Kennym Bissettem. Panowie grali wtedy w innych lokalnych kapelach, przez lata pozostawali w kontakcie, jednak dopiero w 2013 roku Farell zaproponował Bissettowi zaśpiewanie w jednym ze skomponowanych utworów. Między muzykami „zatrybiło” na tyle, że po 25 latach przyjaźni zaczęli wreszcie wspólnie tworzyć muzykę. Efektem tego jest ten album i nazwa projektu, który zrodził się w przeszłości, ale… zbudowany został dla przyszłości.
Krążek jest po prostu ładny, choć absolutnie nie odkrywczy. Bo słychać w nim mnóstwo inspiracji i kopii. Bardzo klasycznych zresztą. Zacznijmy od tego, że to muzyka, którą spokojnie możemy włożyć w szufladę „rock progresywny”. Przeczytałem gdzieś w materiałach promocyjnych, że to wypadkowa Rush (ze środkowego okresu), Yes (z czasów Trevora Rabina), późnego Genesis i… Tears For Fears. Faktycznie coś w tym jest, choć dodałbym jeszcze ewidentne nawiązania do The Moody Blues, tak słyszalne w ich firmowych (bo obecnych we wszystkich kompozycjach) harmonijnych wokalach. Mnóstwo w nich swoistej nostalgii i szlachetnej melodyki. Przykładem tego niech będzie wspomniany Arrive, czy Lightchaser. A co do Tears For Fears - posłuchajcie Built For The Future, czyli kompozycji tytułowej, faktycznie przenoszącej w piękne lata osiemdziesiąte. Z kolei druga część Samsary, brzmiąca bardzo symfonicznie, jest fragmentem jakby wyjętym z któregoś z dzieł Yes. Najciekawszym numerem wydaje się jednak kończący całość, najbardziej rozbudowany i wielowątkowy, The Great Escape, trwający prawie 13 minut.
Minusem płyty jest jej długość, prawie 80 – minutowy materiał chwilami się dłuży. Ja w każdym razie zrobiłbym sobie z niego bardzo sympatycznego 45 – minutowego winyla. Z drugiej strony, bogactwo użytych środków wyrazu (gitara akustyczna, mellotron, Hammondy, Moog, skrzypce, altówka, wiolonczela) nadaje albumowi klasyczny smak i nieco rekompensuje ową rozwlekłość.