Po biografię Arcitc Monkeys sięgałem z pewną obawą. Nie można nie zgodzić się, że chłopaki grają naprawdę zacną odmianę indie rocka, ale czy zasługują już na obszerny opis swoich dotychczasowych osiągnięć? Przed przeczytaniem książki autorstwa Bena Osborna miałem wątpliwości, ale obecnie już się ich wyzbyłem. Nie zasługują.
Po „The Arctic Monkeys” można sięgnąć jedynie po to, aby przeczytać jej pierwsze kilkadziesiąt stron. Autor słusznie zauważa, że muzyka brytyjska nie była obecna w mainstreamie przed latami 60. XX wieku, a następnie wskazuję, że po trochę ponad dekadzie sukcesów odżyła dopiero na przełomie millenium. Ten wstęp dość dobrze wprowadza w „muzyczne otoczenie”, w którym działał zespół Arctic Monkeys. Autor nieźle poradził sobie również z opisem Sheffield i tego jak dusza miasta wpłynęła na muzyków i początki ich kariery. Najciekawszy fragment dotyczy jednak MySpace’a i tego jak zespół został wypromowany w sieci. Ben Osborne stara się intensywnie przekonać, że zarzuty iż muzycy i ich otoczenie sami prowadzili oddolną kampanię jest nieprawdą, a to oddani fani, którzy wcześniej zapoznali się z demówkami rozdawanymi na koncertach wprowadzili zespół tylnymi drzwiami do masintreamu. Opis tego procesu jest naprawdę warty uwagi, ale całość mogłaby zostać opisana znacznie lepiej.
A później? Wieje nudą i banałami. Autor przez grubo ponad 200 stron peroruje na tematy kolejnych płyt zespołów i przede wszystkim z encyklopedyczną dokładnością wskazuje gdzie i kiedy zespół zagrał (wspominając ZAWSZE o chóralnym odśpiewywaniu „When The Sun Goes Down”). Nieznośny jest też hurraoptymizm i bezkrytyczny zachwyt autora książki wszelkimi przejawami twórczości zespołu. Grali surowo, z pazurem – super, bo oddają atmosferę koncertów. Przechodzą do brzmień bardziej subtelnych, wymyślnych i intrygujących (za sprawą Josha Homme’a z QOTSA)? Również świetnie, bo jest inaczej, lepiej. Mam wrażenie, że gdyby Arctic Monkeys zmienili się w tandetny boysband to Ben Osborne uznałbym, że trzymają rękę na pulsie i idą z duchem czasu.
Ogromnym minusem książki jest też fakt, że powstała ona w oparciu o materiały ogólnodostępne. Nie ma specjalnych wywiadów, rozmów z bliskimi. Jedynie fragmenty recenzji, blogów, wypowiedzi z wywiadów innych autorów. W efekcie naprawdę trudno docenić wysiłek autora…
Reasumując, „The Arcitc Monkeys” bliżej do leżących na wyprzedaży w Empiku biografii One Direction niż porządnych opracować, do których wydawnictwo InRock już zdążyło nas przyzwyczaić. Szkoda, bo efektem tej książki zamiast utrwalenia pozycji Arcitc Monkeys jako zespołu definiującego pewne kierunki muzyczne, odnosimy wrażenie, że jest to niewiele warta kapela, która osiągnęła chwilowy sukces na lokalnym rynku.