ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Clementine, Benjamin ─ At Least For Now w serwisie ArtRock.pl

Clementine, Benjamin — At Least For Now

 
wydawnictwo: Barclay 2015
 
1. Winston Churchill's Boy
2. Then I heard a bachelor's cry
3. London
4. Adios
5. St-Clementine-on-Tea-and-Croissants
6. Nemesis
7. The people and I
8. Condolence
9. Cornerstone
10. Quiver a little
11. Gone
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,3

Łącznie 6, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
04.03.2015
(Recenzent)

Clementine, Benjamin — At Least For Now

Oto jest! Pierwsza perełka w 2015 roku i pewniak na liście najlepszych albumów tego roku. Codziennie ukazują się albumy artystów różnych gatunków. Jedni szukają szczęścia i poklasku grając rock lub jazz. Inni wyrażają siebie i swoje emocje za pomocą jazzu, czy muzyki klasycznej. Najmłodsi bardzo chętnie sięgają po alternatywę (ostatnio głównie opartą o americanę), klimaty elektroniczne lub indie. Nie ma tygodnia, aby nie trafiły do moich uszu co najmniej 2-3 zupełnie nowe nazwiska, które dzielnie próbują walczyć o to, aby ktoś ich zauważył, wypromował lub … w ogóle chciał posłuchać. W 99% przypadków na usta już po kilku minutach ciśnie się tytuł ogniskowego hitu Maryli Rodowicz „Ale to już było”. Jest jednak ten 1%...

Takim przykładem jest Benjamin Clementine, którego debiutancki album At Least For Now pokazuje, że na pewno są jeszcze rejony muzyki, które były eksplorowane przez bardzo niewielu. Nie da się jednak opisywać jego twórczości bez krótkiej noty biograficznej, bo los pokierował życiem Benjamina w sposób naprawdę niezwykły. Wpływy, których muzyk w swojej życiowej tułaczce doświadczył odcisnęły wyraźne piętno zarówno na warstwie tekstowej, jak i muzycznej utworów zamieszczonych na płycie.

Benjamin Clementine nie szukał sukcesu, lecz własnego sposobu na przetrwanie w miejskiej dżungli. Urodził się w 1988 roku jako piąte dziecko w bardzo tradycyjnej, katolickiej rodzinie. Młody Benjamin wychowywany był „twardą ręką” – nie miał dostępu do radia, telewizji, a posiłki jadał samotnie. Gdy miał 13 lat rodzice rozwiedli się, a jego więź z rodzeństwem stawała się coraz słabsza. Moment przełomowy nastąpił, gdy muzyk miał 15 lat i zobaczył w telewizji pełen ekspresji występ Antony’ego Hegarty’ego. Od tego momentu Benjamin zaczął zgłębiać tajniki swojego głosu, ale muzyczna pasja nie spodobała się rodzicom, którzy naciskali, aby ich syn został prawnikiem (mimo kolejnych niepowodzeń na egzaminach wstępnych). Narastające niezrozumienie obydwu stron doprowadziło do wybuchu i ostrej kłótni z matką, którą zakończył trzask drzwi za wyprowadzającym się raz na zawsze Benjaminem. Kolejnym przystankiem artysty była najbardziej twórcza dzielnica Londynu – Camden, w której zamieszkał on wraz ze znajomym muzykiem. Po kilkunastu miesiącach  Benjamin znów nie podołał relacjom międzyludzkim, a kłótnie ze współlokatorem zakończył wybierając kierunek lotu na stronie easyjeta w kafejce internetowej. Następnego dnia był w Paryżu – z plecakiem, głową pełną marzeń i pustką w portfelu. Zaczął dorabiać śpiewając w metrze i na ulicach francuskiej stolicy. Co oczywiste, jego niezwykła barwa wokalna nie pozostała niezauważona. Benjamin poznał kilka wpływowych osób, dzięki którym zaczął grać w miejscach bardziej szanowanych. Podczas koncertu „do kotleta” w jednym z hoteli w Cannes poznał francuskiego biznesmena Lionela Bensemouna, który otworzył przed nim drzwi do wielkiej kariery. EPka, koncerty, aż w końcu debiutancki album o znamiennym tytule At Least For Now.

Muzyka, która prezentuje nam Benjamin Clementine wyłamuje się wszelkiej klasyfikacji. Londyn, Paryż, klasyka i świat sztuki scenicznej – to wszystko miało wpływ na artystę i słychać to w każdej minucie albumu. Do swoich dwóch macierzystych miast Benjamin nawiązuje w krótkim, żartobliwym utworze o wiele mówiącym tytule „St-Clementine-On-Tea-And-Croissants”. Niektórzy próbują go ująć jako „Ninę Simone w spodniach” co nie jest pozbawione racji, ale zaryzykuję stwierdzenie, że nie oddaje w pełni możliwości artysty. Sam muzyk twierdzi, że dźwięki, które tworzy to jego wnętrze złożone z serca i duszy. Trzeba przyznać, że bardzo bogata emocjonalność płyty porywa od pierwszych chwil i nie pozwala pozostać wobec niej obojętnym. Ballada „Winston Churchill’s Boy” przypomina najpiękniejsze momenty krótkiej kariery mojego ulubionego świętego od spraw beznadziejnych – Nicka Drake’a. Pełna dramaturgii alegoryczna opowieść o życiu Benjamina opowiedziana jego niepowtarzalnym wokalem opisywanym jako spinto tenor. Spinto, czyli pełen emocji, dramaturgii, niepowtarzalny. Tak właśnie jest, bo Benjamin nie tylko melodią, ale też samą barwą i tembrem wiele przedstawia. Więcej przestrzeni, prowadzenia melodii pojawia się w „Then I Heard A Bachelor’s Cry”, który zawiera w sobie świetny bridge z rozpędzonym pianinem i artystycznymi zakrzyknięciami Benjamina, które sprawiają, że od razu ciało zaczyna podążać za rytmem. Coś niezwykłego. Sceniczny mistycyzm tego utworu musi robić powalające wrażenie. Są też utwory niemalże wyjęte ze spektaklu, jak „Adios”, które samo w sobie jest epickim utworem pełnym wpływów frankofońskich oraz znacznie spokojniejszy „Quiver A Little” pełne trudnego, powolnego rytmu wspartego bluesem w drugiej części.

Londyński underground pozostał odczuwalny w kilku momentach. Melodyjny „London” wyraża tęsknotę za miastem, które tak wiele oferuje, ale nie znalazło się w nim miejsce dla Benjamina. „Nemesis” przywołuje dużą dawkę brytyjskiej psychodelii, a „Condolence” to mieszanka trip-hopowych rytmów i szczypty rapu (bardziej Plan B, niż Amerykanie). Jest też protest song zahaczający o piosenkę autorską pod tytułem „Cornersonte”. Benjamin korzysta z krzyku, wokalnych sztuczek, mocnych akordów granych staccato i zmian tempa. Wszystko to tworzy potężną dawkę emocji.

Na płycie nie brakuje także przepięknych ballad na wokal i pianino. „The People And I” brzmi niczym zapomniany croonerski utwór Franka Sinatry. Zachowawczy aranż i pierwszoplanowy powolny wokal tworzą bardzo romantyczną oprawę. Niewielu potrafi tak poruszyć robiąc tak niewiele. Równie dobrze jest podczas zamykającego album „Gone”.

At Least For Now nie jest płytą jednokrotnego odsłuchu. Przez kilka dni bałem się, że opisując ten album o czymś ważnym zapomnę, że pewnych emocji, które mi towarzyszą nie będę potrafił przełożyć na słowa. Pewnie nadal tak jest, ale uznałem, że im szybciej dowiecie się o tej płycie, tym lepiej. Al. Least For Now to 11 wspaniałych utworów od artysty zjawiskowego, wyjątkowego – Banjamina Clementine’a. Zapamiętajcie to nazwisko, bo znam naprawdę niewielu żyjących artystów, którzy potrafią tak pięknie opowiadać muzyką.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.