We współczesnych czasach nie tak trudno wydać płytę – powstaje coraz więcej zespołów, tworzą muzykę i bombardują nią słuchaczy i media. Nie wszystkiemu możemy poświęcić należytą uwagę, ale jednym z celów działania takiego portalu jak nasz powinna być promocja tego, co warte uwagi. Tak właśnie jest w przypadku zespołu Pchełki.
Muzyczne trio ma za sobą niezwykłą biografię – współpraca z duńskim teatrem, różne muzyczne wrażliwości i korzenie, ale prawdą jest, że w przypadku wielu alternatywnych kapel faktografia jest ciekawa. Zajmijmy się więc tym co kluczowe - muzyką, bo naprawdę warto. Debiutancki album Pan Hopsiup to wyśmienita mieszanka tradycyjnej muzyki ludowej i ambitnej elektroniki spopularyzowanej w latach 90. w Londynie (trip hop, drum’n’bas, ale także dream pop). Dzięki temu nie mamy kolejnych marnych prób łączenia tych światów w celu podkręcenia tanecznych rytmów, jak w przypadku Goorala, Future Folk, czy Piersi, a otrzymujemy kawał świetnej muzyki.
Pan Hopsiup składa się z ośmiu utworów, które tworzą spójną całość, a jednocześnie nawiązują do różnej stylistyki i emocjonalności. Za produkcję odpowiada w dużej mierze boss polskiej sceny alternatywnej – Tymon Tymański. Otwierający singiel „Miksują Dziewki” od samego początku „szokuje” – ludowy wokal ze specyficznym zaśpiewem miesza się z drum’n’basem, dubstepem i zwariowanymi piszczałkami. Na koniec wjeżdża potężna, drive’owa gitara, by po chwili znów zwolnić i zacząć trip hopowe „Wianki”. Bujają nas transowe klimaty, zawieszone brzmienie, a utwór zamyka alternatywny funk przechodzący w reaggowe i dubowe „Uciekaj”. Kłaniają się motywy znane chociażby z twórczości Dreadzone, ale już chwilę później wjeżdżają rytmy typowe dla EDM (electronic dance music) – świetnie wplecione w ambientową całość. Zmęczeni? To Pchełki zapraszają do „Fado” – które z portugalską piosenką ma wspólną chyba jedynie emocjonalność. Muzyka znacznie bliższa skandynawskiego jazzu, szczególnie za sprawą typowego brzmienia saksofonu, umiejętnego budowania przestrzennego klimatu i mocnych uderzeń perkusyjnych. Połowa płyty, a my już usłyszeliśmy tak dużo ciekawych dźwięków… Dalej jest równie intrygująco. „Krystynka” to zakręcona melorecytacja, która raczy nas tekstem „oj dana dana” z pulsującym basem w tle, który przeradza się w wodospad dźwięków w drugiej części. Najbardziej przebojowy i bardzo prosty w budowie jest „Osty” – trochę w nim Meli Koteluk, trochę Domowych Melodii przez co mam wrażenie, że utwór ten ma pokazać „prostszą” twarz zespołu i być wytchnieniem przed instrumentalnym, rozbudowanym „Pekinem”. A jest na co czekać – ciekawe partie pianina przechodzą w harfy, astralne gitary i w efekcie pod koniec można odnieść wrażenie, że słuchamy … zespołu progresywnego. Pan Hopsiup kończy się kawałkiem „Wołaj”, w którym wrażliwość Sigur Ros łączy się z downtempo tworzonym lata temu przez Air, czy Daft Punk. Całość płynie wolno i rozwija się do zaskakującej końcówki pełnej potężnego rocka, gitar na efektach, perkusji i niepokojącego klimatu.
Gdy przesłuchałem płyty pierwszy raz to… od razu włączyłem ją po raz kolejny. Bardzo cieszą mnie zespoły, które tworzą albumy tak bogate w brzmienia, pełne smaczków, ciekawych inspiracji. Trudno się od tego oderwać, za co należy się twórcom ogromny szacunek. Koniec roku zbliża się coraz większymi krokami i Pchełki są dla mnie poważnym kandydatem do miana polskiego debiutu roku.