Szwedzi od lat są uznawani za kraj, który produkuje nam najwięcej dobrych kapel kojarzonych z potężnym graniem. Jednym z przedstawicieli bardziej melodyjnej odmiany gatunku, jest działająca od lat 90. grupa In Flames. Panowie rozpoczynali karierę albumami ciężkimi i surowymi, a w kolejnych latach coraz częściej sięgali po nieco lżejsze odmiany metalu znacznie łagodząc swój wizerunek. Trend ten w pełni utrzymuje najnowszy, jedenasty już album w dorobku grupy Siren Charms.
Płyta ma momenty. Niestety jest ich zdecydowanie zbyt mało, a co najważniejsze trudno wytrwać w skupieniu do utworów, na których naprawdę warto zawiesić ucho. Siren Charms intrygująco otwiera „In Plain View”, w którym po krótki wstępie atakuje nas całkiem udany riff i fajne gitarowe pasaże, które jednak dość szybko przejmuje nieciekawy wokal Andersa Fridena. Mocniej i dużo lepiej robi się w refrenie, gdzie usłyszymy kawał naprawdę dobrego melodic death metalu. Niezły rytm trzyma też bridge. Ciekawszy jest bardziej mięsisty i mroczniejszy, drugi na płycie, „Everything’s Gone”. Wzrasta tempo, a muzyka się robi bardziej agresywna. Tym niemniej kompozycja ta jest w moim ocenie napisana na poziomie „bazowym” – tego typu utwory powinny być standardem, a nie wyróżnikiem albumu tak doświadczonych muzyków. Przy „Paralyzed” zacząłem się nudzić – znowu dobry riff, niezły refren a w międzyczasie nudna, na siłę melodyjna, zwrotka. Siren Charms zaczęło niebezpiecznie przypominać produkt skrojony pod młodzieżowych fanów cięższego grania (ma być groźnie, ale bez przesady). Niestety chwilę później jest jeszcze słabiej – fatalne, infantylne wręcz „Through Oblivion” oraz „With Eyes Wide Open”. Kompletnie miałkie kompozycje nie mają nawet jednego momentu wartego uwagi. Depresyjne, uproszczone melodie wsparte nieciekawą grą muzyków. Całość brzmi jak średniej jakości pop metal.
Warto jednak przetrwać do utworu tytułowego. „Siren Charms” zbudowany jest podobnie jak inne kompozycje na płycie, ale słychać, że jest to jednocześnie kompozycja przemyślana z odpowiednio rozłożonymi akcentami i zaskakującą rytmiką. Wpada w ucho, ciekawie się rozwija i ma bardzo fajny bridge wsparty niezłą solówką. Równie interesujący jest kolejny kawałek – „When The World Explodes”, który jest znacznie cięższy niż większość momentów na albumie. Anders śpiewa growlem, a w electro-rockowym, majestatycznym refrenie towarzyszy mu głos damski pod postacią Emilii Feldt. Niezły jest też czerpiący momentami z estetyki System Of A Down „Rusted Nail”. Intrygująca kompozycja, która wyróżnia się in plus w porównaniu do całości. Niestety dalsza część albumu utrzymuje poziom pierwszej części płyty i trudno wskazać momenty, które byłyby szczególnie ciekawe. Jest co najwyżej nieźle.
Reasumując, trudno uznać Siren Charms za jakiś istotny krok w karierze In Flames. Starzy fani pewnie po raz kolejny będą zawiedzeni, ale młodsi odbiorcy powinni się do muzyki Szwedów przekonać. Niestety, nawet gdy zaakceptujemy zmianę gatunku prezentowanego przez In Flames to i tak słuchając płyty nie można pozbyć się wrażenia, że mamy do czynienia z albumem bardzo przeciętnym. Nagranym szybko, bez polotu, z nieco topornymi riffami i prostą rytmiką. Trzy utwory to zbyt mało, aby uznać Siren Charms za album zasługujący na poświęcenie dłuższej chwili.