Pierwszą rzeczą, ktora zwróciła moją uwagę, gdy tylko otrzymałem ten album do recenzji, była jego intrygująca szata graficzna i doprawdy imponujące wydanie (twarda, tekturowa oprawa, wewnątrz ilustrowana, 28-stronicowa książeczka i plakat). I to wszystko przy okazji debiutu kapeli, o której kompletnie wcześniej nie słyszałem…
Zaległości szybko nadrobiłem. Początki zespołu sięgają lat dziewięćdziesiątych XX - wieku i są związane ze wspólnym graniem Ziemowita Słomczyńskiego (gitary, wokal) i Michała Motłocha (perkusja). Później dołączyli do nich klawiszowiec Oskar Kowalski i basista Robert Jadczyk. Ponoć długo działali bez nazwy tworząc repertuar, którego nie prezentowali publiczności. Pod nazwą Moonstone funkcjonują od sześciu lat a recenzowany tu Mysterious Game wydali jeszcze w ubiegłym roku, choć do oficjalnej sprzedaży trafił na początku 2014.
Już pierwsze dźwięki otwierającego całość Sleepless Night mówią nam z jaką materią będziemy obcować. Surowy, rockowy riff przywołujący nieco The White Stripes a zaraz potem dominujące nad kompozycją hammondowe dźwięki przenoszą nas zdecydowanie w lata siedemdziesiąte. Lata, którym Moonstone składa hołd jeszcze w kilku kolejnych kompozycjach i to nie tylko poprzez hammondowe zagrywki, ale też poprzez dosyć specyficzne brzmienie, bardzo świeże i przestrzenne, jednak jakby zapisane kilkadziesiąt lat temu. Najwięcej w ich muzyce odniesień do bluesa, blues rocka, rhythm’n’bluesa i hard rocka. Taki trochę bluesrockowy jest The Painter, zaś rhythm’n’bluesowy Leaving It All, w którym dodatkowo mamy i soczyście funkujący bas i wokal Słomczyńskiego przepuszczony przez sequencer. Kończące całość Forever i Marcelina to w zasadzie utrzymane w niespiesznych tempach bluesrockowe ballady (choć ta ostatnia tylko instrumentalna).
Mysterious Game ma jednak i inne muzyczne odcienie pokazujące wyraźnie szukanie przez muzyków swojego stylu. W Cry Of The Owls part VI zaskakują rozmarzoną i nieco oniryczną żeńską wokalizą (za nią odpowiedzialna jest Karolina Kowalska). Tytułowy Mysterious Game rozpoczynają w folkowym stylu a w samym utworze proponują niestandardową, bardziej progresywną rytmikę i klawisze w delikatnie smyczkowym entourage'u. Z kolei I Don’t Care, bardziej ascetyczny na tle innych utworów, pachnie sporymi fragmentami jazzem. Jest wreszcie króciutki instrumental Rebirth, czyli coś dla miłośników gitarowych subtelności w stylu… Ala di Meoli. Najciekawsze wrażenie pozostawia jednak najdłuższy w zestawie, 13 – minutowy i wielowątkowy Cry Of The Owls part I & II z elementami bluesa, jazzu, psychodelii, rocka progresywnego i dźwięków rodem ze sceny Canterbury. Żeby było ciekawiej, pojawiająca się tu niewielka partia wokalna przywołuje samego… Johna Wettona.
Na całym albumie znajdziemy sporo udanych gitarowych, ale i klawiszowych partii, panowie potrafią też zadbać o zapamiętywalne melodie. Jedynym minusem jest niezbyt przekonujący i nie za bardzo plastyczny angielski śpiewającego Słomczyńskiego (Mysterious Game).