Wielkimi krokami nadchodzą wakacje, a w uszach zaczyna pobrzmiewać muzyka nieco lżejsza, mniej poważana, niż rockowe pasaże, czy jazzowe improwizacje. Mainstreamowe media karmią nas większą lub mniejszą popową sieczką, więc chcąc poszukać czegoś tanecznego, z większym potencjałem trzeba się trochę rozejrzeć. Mi w ostatnim czasie bardzo przypodobał się debiutancki album szwedzkiego trio Dirty Loops pod tytułem Loopified.
Grupa powstała w 2010 roku z inicjatywy trzech młodych, ale muzycznie wykształconych kumpli – wokalisty (i pianisty), basisty i perkusisty. Już sam skład pokazuje, że płytę wypełnia muzyka rytmiczna, nastawiona na groove, a niekoniecznie rozbudowane melodie. Loopified taki właśnie jest – przebojowy, ale też intrygujący zarazem. W wielu momentach pobrzmiewa power jazzowy bas, Jonah Nillson szaleje na wokalu, śpiewając nawet falsetem, a momentami zbliżając się do geniuszu Steviego Wondera. Słychać inspirację latami 60., 70., ale też współczesność przekazaną w świeżej, ale nie kiczowatej formie.
Album otwiera niezwykle przebojowy kawałek „Hit Me”, dalej jest dynamiczny „Sexy Girls”, świetnie zgroovowany „Sayonara Love” zagrany na wielkim luzie. Chwilę później usłyszymy cover przeboju lata „Wake Me Up” z repertuaru Avicii’ego, który ma ciekawe smooth jazzowe momenty i niegłupi bridge z solo na basie. Robi się bardzo fusion i upewniamy się, że obcujemy z naprawdę dobrymi muzykami. W dalszej części albumu jest podobnie – dużo jazzu, fusion, groove, wymieszanego z popowym zacięciem, ale wciąż na niezłym poziomie. Niektóre utwory nie są być może tak porywające, a całość mogłaby zabrzmieć jeszcze lepiej. Wokal Nillsona może być też nieco męczący na dłuższą metę (w końcu ile można się popisywać), ale trzeba uznać, że chłopaki mają ogromny potencjał i umiejętności prowadzenia rytmu.
Loopified to album, który zapewne świata nie zwojuje, ale na pewno jest to ciekawa alternatywna propozycja wobec tego, czym karmi nas mainstream. Wiele zawartych na nim piosenek ma przebojowy potencjał, a zagrane na imprezie wstydu nie przyniosą. Kto ma ochotę dać sobie trochę luzu w muzyce, ceni sobie dokonania Steviego Wondera, Prince’a, czy współczesnych soulowych i grających fusion wykonawców, ten powinien po album sięgnąć i zdecydowanie dać mu szansę.