Nie powinno dziwić, iż za przełomowe wydarzenie w swojej dotychczasowej karierze członkowie grupy Question Mark uznają koncert zagrany wiosną 2009 roku w Studiu Polskiego Radia Pomorza i Kujaw w Bydgoszczy. Bezpośrednio transmitowany, wkrótce potem wydany jako W Polskim Radiu PiK, nie tylko zacieśnił współpracę pomiędzy QM a PiK-iem, ale też szybko zwrócił uwagę na zespół co najmniej kilku utalentowanych muzyków. Właśnie z dwoma z nich trio, zachęcone pozytywnym odbiorem swojej twórczości i płyty, idąc za ciosem, zarejestrowało już we wrześniu kolejnego roku nowy materiał studyjny, który trafił na album Laboratory.
Tymi dwoma muzykami, którzy w trakcie nagrań wsparli Bogusława Raatza (gitary, klawisze), Jacka Dołęgę (gitara basowa) i Marka Matuszewskiego (perkusja), byli Robert Bielak i Andrzej Przybielski. Pierwszy, uzdolniony skrzypek, nierzadko sięgający i po gitarę, to współpracownik wielu rozsianych po kraju teatrów (m.in. Teatru Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni, Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie, Teatru Muzycznego Roma w Warszawie) i kompozytor muzyki do sztuk teatralnych, w ostatnich latach także członek formacji Light Coorporation, z którą nagrał już kilka znakomitych płyt. Drugi ze wspomnianych instrumentalistów to nieodżałowany Andrzej Przybielski (1944-2011), ceniony trębacz jazzowy, wsławiony współpracą z Czesławem Niemenem, SBB, Tomaszem Stańko i innymi, autor lub współautor wielu płyt (np. W sferze dotyku, 1984, czy De Profundis, 2011, albumu nagranego z braćmi Oleś). Warto odnotować, iż w swojej autobiografii Stańko kilkakrotnie wspomniał Przybielskiego, nadmieniając dla przykładu, co następuje: „Ceniłem go, bo potrafił świetnie zagrać. Nierówny był, ale czasami grywał mistrzowsko, wyjątkowo”[1]. A jak zagrał Przybielski na Laboratory, albumie podzielonym na 12 kawałków, w większości napisanych wspólnie lub osobno przez muzyków Question Mark? O tym poniżej.
Uderzenia perkusji, do których rychło dochodzą kocie pojękiwania elektrycznych skrzypiec, wysunięty do przodu, wyraziście i dosyć hipnotycznie pracujący bas, wreszcie całkiem ostra i charakterna, rozwijająca solówki gitara, składają się na otwierający płytę około trzyminutowy kawałek. Celnie „ochrzczony” jako Niepokorny, jest to utwór złożony z trzech części, z których ostatnia stanowi powtórzenie początkowej. Numer ten, z wplecioną mniej więcej pośrodku popisową partią skrzypiec, momentami brzmiących jak śmiech hieny i podpartych jedynie perkusyjnym akompaniamentem, jest dobrym „otwieraczem”, dzięki mocnemu rytmowi swego rodzaju sparingiem czy rozgrzewką, zachęcającą do odsłuchu dalszej części płyty.
Drugi kawałek to tytułowy Laboratory, rozbudowany, oficjalnie w spisie utworów podzielony na trzy części, trwający nieomal jedenaście minut, w sumie w całym zestawie najdłuższy i bez wątpienia najlepszy, również za sprawą ujawniającego się w odpowiednich chwilach i dmącego z czuciem i wyczuciem w trąbkę i kornet Przybielskiego. On też urokliwie rozpoczął pierwszą część Laboratory, po czym na moment zamilkł, by potem powrócić już przy wsparciu pozostałych instrumentalistów: bębniącego Matuszewskiego, krzeszącego dziwne, „chochlikowate”, „łkające” czy „popłakujące” dźwięki Bielaka, udanie wchodzącego w liczne interakcje z Przybielskim i Raatzem, oraz podtrzymującego całość swym basowaniem Dołęgi. Pobudzająca wyobraźnię, mniej lub bardziej intensywna gra trąbki, skrzypiec i chwilami silnie rozmarzonej gitary, instrumentów, których brzmienie częstokroć intrygująco ulatuje gdzieś w dal, może kierować myśl słuchacza ku przygotowanej przez Annę Rujner oprawie graficznej prezentowanego wydawnictwa, wypuszczonego przez Question Mark w postaci digipacka, zdobnego w fantazyjne obrazy Ryszarda Rujnera (przednia okładka, wnętrze i CD w formie picture disc) i Doroty Boruckiej (tylna okładka i wewnętrzna strona skrzydełek). Środkowa, najkrótsza część Laboratory, poprzedzona przez Przybielskiego, otwarta przez Matuszewskiego, jest agresywniejsza, szybsza i mniej błoga od pierwszej. Ponownie roi się w niej od instrumentalnych popisów i odjazdów oraz pomysłowo stosowanych ubarwień, udziwnień i efektów. Ostatnia część, rozpoczęta przez Dołęgę, jest najwolniejsza i bodaj najcięższa, a z tkwiącym w niej pierwiastkiem dramatyzmu udana jak dwie wcześniejsze.
Trzeci w zestawie kawałek to posępnawy Tiradentes II, w wersji koncertowej znany już z W Polskim Radiu PiK, gdzie pojawił się jako Mr. Tiradentes. Jeśli tam prezentował się on wcale nieźle, to tutaj, bardziej rozciągnięty, udramatyczniony i dodatkowo urozmaicony brzmieniem – dominujących zwłaszcza w pierwszej połowie - elektrycznych skrzypiec, po których na pierwszy plan – druga połowa - wchodzi żarliwa Raatzowa gitara, przedstawia się jeszcze lepiej.
Krótkie solo Dołęgi (Jedenaście), podobnie jak pojawiające się później (również w formie przerywnika i zapowiedzi konkretnego kawałka) solo perkusyjne Matuszewskiego (Dziewięć), nagrane zostało nie w PiK-u, lecz w prywatnym QMStudio. Po tym zwięzłym wprowadzeniu następuje niedługi i – głównie za sprawą przybrudzonego i silnie podkreślonego głosu basu - bardzo surowy G 650.
W Siedem, który jest odpowiednikiem Jedenaście i Dziewięć, pokaz swoich umiejętności prezentuje w pojedynkę Bielak. Kiedy jego pełna swady gra zanika, daje się posłyszeć, zgodnie z tytułem kolejnej kompozycji (Raz na ludowo), tęskna ludowa melodia. Po trwającym blisko minutę skrzypcowym solo, zagranym techniką arco, a pod koniec, krótko, pizzicato, nagle uderzają pozostałe instrumenty, eksponując wyrazisty i mechaniczny rytm, który, urozmaicany przede wszystkim przez Bielaka, milknie około połowy, kiedy to przejście do drugiej części utworu zapewnia gitara, z towarzyszeniem basu i perkusji stanowiąca podkład dla skrzypiec. Potem inicjatywę przejmuje grający samopas Raatz, który podejmuje i rozwija temat, by potem już z resztą instrumentarium doprowadzić numer do końca.
Ósmy, Eine kleine Maschine, zrazu niespiesznie kroczy w rytm wybijany miarowo i fajnie przez Matuszewskiego i – otwierającego całość - Dołęgę. W ciągu niespełna dwóch pierwszych minut wypełniony popisowym graniem Raatza, którego gitara tu i za chwilę może przywoływać na myśl „dobre lata” 60. i 70., później kawałek ten, od początku do końca odznaczający się improwizacyjnością, dodatkowo zostaje ubogacony przez szalejącego z polotem na podległych mu skrzypcach Bielaka.
Chwilę wytchnienia odnajduje się w trakcie czysto gitarowego Witaj Paco!, z sercem wykonanego przez Raatza na „elektryku” i Bielaka na „akustyku”. Mariaż brzmienia obu tych instrumentów brzmi, właściwie jak zawsze, ujmująco. Dzięki to mniej, to bardziej żarliwemu i ognistemu uderzeniu w poruszające, ale w żadnym razie nie bezgustowne (czytaj: patetyczne i słodkawe) tony, powinien numer ten znaleźć uznanie u wielu osób, na przykład tych, które cenią sobie dokonania - a jakże, Witaj Paco! - Paco de Lucii, Ala di Meoli albo z chęcią zasłuchują się w An Evening with John Petrucci and Jordan Rudess.
Wspomniane już solo perkusyjne w Dziewięć poprzedza Cztery, w którym, dla kontrastu w stosunku do spotkania z Paco, odbiorca natyka się na szybkie i gwałtowne solo buchającej skrajnymi emocjami gitary Raatza. Wspiera go wyłącznie Matuszewski, a jego szybka gra z początku może kojarzyć się z nerwowością On the Run z niezapomnianego The Dark Side of The Moon Pink Floyd.
Na koniec pojawia się nagrany w PiK i w QMStudio Awatar, w którym na powrót grają czterej muzycy – trio Dołęga, Matuszewski, Raatz i występujący gościnnie, choć w sumie jawiący się na Laboratory jako pełnoprawny członek Question Mark, Bielak. Napisany przez Raatza Awatar, nostalgiczny i poruszający, podobnie jak kompozycja tytułowa podzielony w spisie utworów na trzy części, to idealny kawałek na zwieńczenie całej płyty i pożegnanie się z odbiorcą – z jednej strony nie brak mu (prawda, że nieco stonowanego) rockowego i fusionowego żaru i ognia, z drugiej – umiejętnie wysnutej z instrumentów gracji, która chwilami może ponieść myśl urzeczonego słuchacza w dalszą (The Shadows) lub bliższą (Porcupine Tree lat 90.) przeszłość.
Zróżnicowana stylistycznie (fusion, blues rock, psychodelia, muzyka ludowa etc.) Laboratory Question Mark to niewątpliwie dobra, pomysłowa, świadcząca o rozwoju grupy i godna uwagi poszukującego, co bardziej wymagającego miłośnika muzyki płyta. Mimo że nie brak jej pewnych mankamentów (do których zaliczyć można byłoby dla przykładu często pojawiające się, a znane już z W Polskim Radiu PiK, mechaniczne i pozbawione pomysłu wybijanie tego samego rytmu przez Dołęgę – Niepokorny - czy – mogącego choćby w Cztery bardziej poszaleć w ślad za Raatzem, wszak świetnie grającym na całym albumie – Matuszewskiego)[2], to jest bardziej udana od koncertowej poprzedniczki z roku 2009. Z jednej strony podobnie jak tamta w brzmieniu jest nieco surowa (a tym samym naturalna czy autentyczna!) i daje możliwość skoncentrowania się na każdym instrumencie z osobna, z drugiej – zawiera więcej należycie dopracowanych, naprawdę dobrych i wciągających kompozycji.
Znakomitym posunięciem było zaproszenie do studia Bielaka i Przybielskiego. Słuchając pełnej polotu i swady gry pierwszego z wymienionych zaczyna się lepiej rozumieć, dlaczego trio Question Mark tak usilnie poszukiwało po swojej reaktywacji należącego przed laty do grupy skrzypka Kazimierza Wiśniewskiego, a nie mogąc go znaleźć, zaprosiło do współpracy Roberta Bielaka, który niewątpliwie wzbogacił, zróżnicował i ubarwił brzmienie grupy, a wchodząc w liczne interakcje z pozostałymi muzykami, wśród nich szczególnie z Raatzem – przydał muzyce dodatkowego wymiaru, kolorytu i skrzydeł. Natomiast Andrzej Przybielski, który, wedle przywołanych powyżej słów Stańki, „nierówny był, ale czasami grywał mistrzowsko, wyjątkowo”, na Laboratory zagrał pierwszorzędnie. Jednakowoż szkoda, że jego ciepłą i oszczędną grę, mogącą kojarzyć się z trąbką co najmniej jednego z jego mistrzów, mianowicie Milesa Davisa, usłyszeć można jedynie w utworze tytułowym, choć dobre i to. Jak pokazał czas, Bielak i Przybielski nie byli ostatnimi muzykami, z którymi trio Question Mark zwarło szyki ku korzyści tak własnej, jak i słuchaczy.
[1] Tomasz Stańko, Rafał Księżyk Desperado. Autobiografia, Kraków 2010, s. 238.
[2] Przy tym odnotować należy, że to właśnie sekcja Dołęga-Matuszewski napędza poszczególne kompozycje i trzyma w ramach ich konstrukcję. Nawet jeśli gra basu czy perkusji bywa pozbawiona inwencji, to zarazem to właśnie ona kreuje przestrzeń pod popisy gitary, skrzypiec i trąbki. A dobrze słyszalna, wyrazista perkusja i wysunięty do przodu, odważnie grzechoczący bas też mają swój nieodparty urok.