Dziwna sprawa jest z tą francuską formacją. Powstała jeszcze pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku a dochowała się ledwie dwóch albumów. Pochodząca z Tuluzy kapela została założona przez francuskiego muzyka, wokalistę i kompozytora Serge’a Barbaro, do którego dołączył autor tekstów Mark Eaton. Efektem ich współpracy był bardzo ciepło przyjęty i zauważony w kręgach progresywnego rocka album Skeem, który światło dzienne ujrzał w 2001 roku nakładem cenionej w branży francuskiej Musei. W kolejnym roku ich muzyka trafiła jeszcze na kompilację A Trip In Progressive - Volume 7 - The Last Word i… słuch o niej powoli zaczął ginąć. Barbaro zaangażowany w wiele innych muzycznych projektów odstawił zespół na bok. Powrócił do niego dopiero pod koniec 2008 roku z nadzieją nagrania kolejnego albumu. Nietrudno policzyć, że praca nad nim zajęła mu 5 lat, bowiem ...just suggesting pojawił się na rynku w październiku ubiegłego roku, także dzięki Musei. W odświeżonym składzie (z muzyków rejestrujących debiut, oprócz Serge’a Barbaro, jest jeszcze tylko klawiszowiec Berny Barbaro), ze sporą ilością gości i… zupełnie niezmienionym muzycznym obliczem.
Dokładnie tak. W konsekwencji tego, coś co dwanaście lat temu delikatnie mnie intrygowało, tu najzwyczajniej nuży. Niby wszystko jest na swoim miejscu. Charakterystyczny głos Barbaro z zauważalnym francuskim akcentem i rozbudowane, zazwyczaj ośmio – dziewięciominutowe, kompozycje utrzymane w średnich tempach. Do tego pełne gitarowych popisów solowych osadzonych na klawiszowych, ciepłych i melodyjnych tłach. Jednym słowem muzyka, która mogłaby zainteresować miłośników Jadis, szwajcarskiej Clepsydry, czy – powiedzmy - IQ.
Muzyka nuży być może dlatego, że artyści postanowili ją zapisać aż na dwóch dyskach. Materiału jest zatem sporo, a zaskoczeń niewiele. W efekcie tego propozycja Francuzów może być dobra jako neoprogresywne, całkiem przyjemne, muzyczne tło towarzyszące nam przy codziennych czynnościach. Z jednej strony trudno cokolwiek tym 15 kompozycjom zarzucić. Nagrane i zaaranżowane są profesjonalnie, według progresywnego kanonu, bije jednak od nich pewna nijakość, która nie pozwala wielbicielowi takiej muzy przyklęknąć i wzruszyć się do łez. Mógłbym wyróżnić takie Last Days z pierwszego dysku, czy The Power of Angels z dysku drugiego. Przyzwoite rzeczy, jednak niemające tej wyrazistości, co chociażby Chrysalides na debiucie. Niezła płyta, można posłuchać. Ale nic więcej.