ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Jobim, Antonio Carlos ─ Stone Flower w serwisie ArtRock.pl

Jobim, Antonio Carlos — Stone Flower

 
wydawnictwo: CTI Records 1970
 
1. "Tereza My Love" [4:23]
2. "Children's Games" [3:30]
3. "Choro" [2:10]
4. "Brazil" [9:45]
5. "Stone Flower" [3:21]
6. "Amparo" [3:41]
7. "Andorinha" [3:32]
8. "God and the Devil in the Land of the Sun" [2:23]
9. "Sabia" [3:58]
 
Całkowity czas: 36:58
skład:
Antonio Carlos Jobim – piano, electric piano, guitar, vocals / Harry Lookofsky – violin / Joe Farrell – soprano saxophone / Urbie Green – trombone / Hubert Laws – flute / Ron Carter – double bass / João Palma – drums / Airto Moreira – percussion / Everaldo Ferreira – percussion / Deodato – guitar, arranger
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,2

Łącznie 3, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
08.02.2014
(Recenzent)

Jobim, Antonio Carlos — Stone Flower

Karnawał AD 2014 z ArtRockiem - czyli coś miłego w słuchaniu, a przy tym niebanalnego. Odcinek VII.

„…Chudy zasiada do pianina, uderza dwa dźwięki, dwa C, potem jeszcze dwa… i wszyscy zaczynają się kołysać, a Chudy ma w oczach ten sam smutek, co zawsze…”*

Ejże, koleś, rzekniecie, karnawał mamy. Ano mamy. To jaki smutek? Gdzie tu miejsce na jakieś kołysanie? Pomyliłeś cykle? No tak się składa, że nie bardzo. Zatem…

… zapalam papierosa. Pierwszego po latach, ba, ja już nawet zapomniałem, jak to smakuje. Krztuszę się dymem za pierwszym razem, cóż, w moim wieku takie symptomy nastoletniego odrętwienia to świetliste niedopowiedzenie upłynnionej za złoty chronometr młodości. Zaciągam się więc dymem po tylu latach pogardliwej nienawiści i czuję, jak te wszystkie recepty na długowieczność zwijają się w żarze tytoniowej tęsknoty za światem, do którego przynależy nieznajoma ze stolika w drugim kącie baru. Błyska zębami w uśmiechu, szelmowska Marylou, prawdziwa Tereza My Love – myślę sobie – i szybko zaciągam się powtórnie dymem, by ukryć odruch kaszlu zbliżający się niechybnie po mojej inicjacji sprzed chwili. Piołunówkę – mówię do barmana, co akurat się napatoczył – nie mogę wyzwolić spod przemożnego wspomnienia, zakorzenionego w kącikach smakowych od czasów, gdy zobowiązania kończyły się na obietnicy telefonu. Patrzę więc na mityczną piękność jak nastolatek, piję wódkę już nie jak jakiś młokos, a w tle kolejne osoby wychodzą na parkiet, by wymieszać w sobie alkoholowy bezmiar namiętności z zapomnieniem. Co mi tam – myślę – i ruszam wmieszać się między nie, oczarowany dyskretnym tchnieniem bossanovy, rozpościerającej się po parkiecie na równi z papierosowym dymem.

Ech, to brazylijskie jazzowanie – nachodzi mnie, gdy opatulony we wspomnienia rodem z dziecięcych zabaw przystaję na moment przy barze. Children’s Games, rozbrzmiewające jednak zaraz po chwili wytchnienia, z tym frazującym, tak cholernie amerykańskim, nad wyraz rozgadanym fortepianem, choć w sumie to przyszpilonym do partytury prawą li tylko ręką pianisty zaczynają się melodią wszech i wobec łaknącą ochłody.

Owo uspokojenie nadchodzi zaraz. Choro, podające swe fortepianowe akordy w tak wysmakowany sposób. Piękne tancerki nagle objęły swoich partnerów, wirując w tańcu zupełnie pozbawionym wyuzdania. Jest mile, by nie powiedzieć, że nazbyt. Taka prawie-że sjesta. Uff… na szczęście jednak nie trwa to długo. Zaraz po chwili wraca rozpromieniona bossanova. W skromnych partiach basu, w postukiwaniu instrumentów perkusyjnych, w łagodnym szepcie elektrycznych organów odnajduje się nagle głos wokalisty. Brazil… braaazzzill… śpiewa, a powietrze wręcz eksploduje energią i zapamiętaniem. To taki jazz, którego nie zapomnisz, jeśli tylko dane ci było postawić stopy na parkiecie podczas klasycznej brazylijskiej samby. Ech… chciałoby się, by tak grali w nieskończoność. Brazil, you brazil, brazillero…

Wytchnienie. Wreszcie wytchnienie po opętańczym tańcu we dwoje. Łyk… (o rany, przecież ja nie pijam!) … wody, powiew wieczornego wiatru, gdy ktoś otworzył drzwi i stanął w nich niezdecydowany czy zostać, czy wyjść? Wyjść, jeśli drinki, muzyka, piękne kobiety zbyt uderzyły ci do głowy. Orkiestra gra właśnie Stone Flower, to jego niezdecydowanie i zakręcony rytm wcale nie pomaga w decyzji. Napiłbym się, ale nie wody, Rosjanie ze stolika obok, pobrzękując złotą biżuterią wołają, że woda jest dla zwierząt. Idę więc, siadam przy barze, zamawiam wódkę, a Amparo wybrzmiewa stonowanym, zamyślonym szeptem fletu Huberta Lawsa.

I wtedy zapach perfum tuż obok dowodzi, że Marylou właśnie wróciła z pudrowania noska. Dobrze się składa, bo zespół namyślił się i tak od ręki zaczyna kolejną bossanovę. Jeszcze bardziej refleksyjną, wyśnioną i pełną blasku. Patrzę jej w oczy, zastanawiając się, czy to saksofon jest pijany, czy też ja? Wytańczyć. Wytańczyć i wyszumieć się, wepchniętym w karnawałowy blichtr nocnych klubów, kolejnych spojrzeń, taksowania strojów i tego, co każdy najpierw zauważa u drugiej osoby. God And Devil In the Land of The Sun… albo raczej In the kindom of the dance. Nieistotne, bo z jakiegoś powodu jednak nie można się oprzeć. Zadymione lokale, jazzowe schadzki, zimna wódka czy wytrawne wino. Ech…

Ta muzyka. Próbuję przebić się przez tytoniową mgłę wiszącą w półmroku lokalu i dojrzeć zespół, który namiętnie sugeruje rozwiązłość siedzącej naprzeciw piękności. Skądś znam tę rozanielone dźwięki. Niechybnie mają więcej lat niż ja, ale słucha się ich bezwzględnie upajająco. W sumie – nic dziwnego. Antonio Carlos Jobim przecież stworzył dzieło niechybnie ponadczasowe. Akurat na takie noce karnawału.

I pamiętajcie.. Com água, não


 

*cytat? On the road Jacka Kerouaca…
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.