Fajnego, melodyjnego neoprogrocka coraz trudniej już namierzyć w dzisiejszych czasach. Dlatego warto zauważyć debiutantów, którzy starają się iść w tym mało oryginalnym kierunku. Nie chcę powiedzieć, że Huis nagrał coś olśniewającego w tym stylu, jednak jego dźwięki powinny usatysfakcjonować fanów niezbyt pokombinowanego i całkiem przyjemnego neoproga.
Huis jest muzycznym projektem z kanadyjskiego Québecu utworzonym w 2009 roku przez klawiszowca Pascala Lapierre’a i basistę Michela Joncasa. Dopiero później skład uzupełnili wokalista Sylvain Descôteaux, gitarzysta Michel St-Père oraz perkusista William Régnier. Ich wspólnym, debiutanckim dziełem okazał się wydany dosłownie przed chwilą Despite Guardian Angels. Dodajmy od razu, że to album wydany przez znaną w środowisku progrocka wytwórnię Unicorn Digital, mającą w swojej stajni takie kapele, jak Mystery, Gourishankar, Karfagen, czy Retroheads.
I jeszcze jedno, niech was nie zwiedzie okładka Despite Guardian Angels, która kojarzy się raczej z produkcjami gotycko – metalowymi w stylu Evanescence, czy Within Temptation. Tu takich klimatów nie mamy. Mamy natomiast jedenaście numerów i ponad 70 – minut progresywnych dźwięków czerpiących garściami z muzyki lat 70 – tych (wykorzystanie dźwięków hammonda, mooga i mellotronu), częściej jednak odnoszących się do epigonów stylu tworzących w latach 80 – tych i 90 – tych.
Sam album nie jest zbyt równy i nie trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Zdecydowanie lepiej prezentuje się jego pierwsza część. Otwierający całość, dosyć żywy i agresywny Beyond The Amstel i następujący zaraz po nim Haunted Nights odwołują się do klasyków z IQ. Z kolei bardziej stonowany The Last Journey mógłby wpasować się w jedną z płyt Areny. Udane wrażenie sprawiają dwie części instrumentalnej kompozycji Oude Kerk, także dzięki pięknym gitarowym solówkom, szczególnie w drugiej części stylizowanym na Camela. A skoro przy gitarowych popisach jesteśmy – warto zauważyć te w If by Morning (jedna z ciekawszych kompozycji w zestawie) i Salvation. W zamykającym płytę Garden Of Dust artyści, dzięki klawiszowej partii, lekko kłaniają się nawet Clannad.