Najnowsze, mające zaledwie dwa tygodnie, wydawnictwo poznańskiej grupy Lilith. Najnowsze i z pewnością najbardziej dojrzałe. Lepsze od poprzednika, wydanego sześć lat temu Underworld. Muzycy nieco poszerzyli i zmienili skład, zmienili też delikatnie swoją muzykę, odchodząc od dosyć wyraźnie gotyckiego wizerunku. Kierunek tych zmian wyznacza już zdecydowanie nie-gotycka okładka, utrzymana w różach, z zupełnie prostym logo zespołu.
W dalszym ciągu mamy w muzyce Lilith silnie tnące gitarowe riffy, tym razem bardziej kierujące nas w stronę gotyckiego metalu. Ciągle też swoim głosem pięknie łagodzi ten ciężar Agnieszka Stanisz. A jednak już pierwsza kompozycja, instrumentalne 3rd Heart (intro) zaskakuje. Taki bowiem prolog, lekko symfoniczny i marszowy, mógłby bowiem otwierać albumy wielu progresywnych wykonawców (pomyślałem sobie np. o Arenie). Zresztą pierwiastek progresywny, gdzieś tam zawsze obecny w ich muzyce, tym razem jest chyba najbardziej widoczny. Decydują o tym przede wszystkim formy instrumentów klawiszowych Aleksandra Kubackiego, odpowiedzialnego tu także za wszelkiego rodzaju „elektroniczne bajery”. I owej elektroniki jest tu wyjątkowo dużo. Posłuchajmy dodanego bonusowo Looking for a sun, w którym muzykom blisko do ambientowych klimatów.
Z innych zmian warto zauważyć porzucenie partii growlowych pojawiających się w kilku kompozycjach na Underworld. Ponadto całość ma zdecydowanie bardziej soczyste brzmienie od poprzednika, a artyści postanowili tym razem wykonać materiał w całości po angielsku (nie liczę dodanego bonusowo Anioła). Stanisz śpiewa jeszcze pewniej, podkreślając swoim głosem sporą melodyjność Alter Ego. To album bardzo równy, na którym nie ma słabych punktów. Gdybym jednak miał wyróżnić mój ulubiony fragment, wybrałbym Fly Before You Die, najdłuższy w podstawowym zestawie, z anielskim głosem Stanisz w pierwszej części sąsiadującym praktycznie tylko z instrumentami klawiszowymi, a potem ze zgrabnym refrenem osadzonym na brudnych gitarowych riffach.
Trochę takich kapel metalowych, wykorzystujących silnie elektronikę i żeński wokal, na świecie jest. I Lilith pewnie wielkim objawieniem na tej scenie nie zostanie. Nie mamy się jednak czego wstydzić. Wyjątkowo udana to bowiem płyta.