ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Portnoy/Sheehan/MacAlpine/Sherinian ─ Live in Tokyo w serwisie ArtRock.pl

Portnoy/Sheehan/MacAlpine/Sherinian — Live in Tokyo

 
wydawnictwo: Eagle Records 2013
dystrybucja: Mystic
 
CD 1:
1) A Change Of Seasons: I. The Crimson Sunrise
2) Acid Rain
3) The Stranger
4) Stratus
5) Apocalypse 1470 B.C.
6) Tony MacAlpine Guitar Solo
7) Been Here Before
CD2:
1) Birds Of Prey (Billy’s Boogie)
Billy Sheehan Bass Solo
2) The Farandole
3) The Pump
4) Mike Portnoy Drum Intro
Nightmare City
5) Hell’s Kitchen
6) Derek Sherinian Keyboard Solo
7) Lines In The Sand
8) Shy Boy
 
skład:
Mike Portnoy - perkusja
Billy Sheehan - bas
Tony MacAlpine - gitara
Derek Sherinian - klawisze
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,2
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,4
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,0

Łącznie 10, ocena: Dobra, godna uwagi produkcja.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
07.10.2013
(Recenzent)

Portnoy/Sheehan/MacAlpine/Sherinian — Live in Tokyo

Mój redakcyjny kolega takimi słowami podsumował ostatnią płytę najpopularniejszej obecnie kapeli prog-rockowej na świecie: „“Dream Theater” prezentuje niegdyś wielki zespół, który kompletnie cofnął się w muzycznym rozwoju, schematycznie, rzemieślniczo odwalający kolejne sztampowe utwory w swoim klasycznym stylu, z kapitalną techniką, ale kompletnie bez życia, bez jaja, bez energii, a przede wszystkim – bez jakichkolwiek emocji, mdłe, nudnawe.” (link do całej recenzji).

I mimo, że nie ze wszystkimi zarzutami się zgadzam, to w całokształcie muszę przyznać rację - materiał jest wtórny, a Petrucci i spółka to niewątpliwie utalentowani instrumentaliści, którzy jednak na przestrzeni lat „osiągnęli” ekspresję na poziomie robotów. Dream Theater jest obecnie jedynie uznaną marką, produktem, który od lat sprzedaje swoim fanom dokładnie te same umiejętności, a każdą kolejną płytą udowadnia, że pomysłów na dobre kompozycje ma coraz mniej.

W tym świetle spora część fanów zaczyna się zapewne zastanawiać, czy Mike Portnoy odchodząc od zespołu nie podjął decyzji życia. Wydaje się, że faktycznie może tak być, o czym świadczy nie tylko słaba forma Dream Theater, ale też coraz ciekawsze artystyczne projekty Portnoya (a żongluje nimi dość często).

W 2012 roku najczęściej udzielał się w niezwykle ciekawej supergrupie, która nie wymyśliła sobie żadnej chwytliwej nazwy, a w jej skład wchodzili wspomniany Mike Portnoy na bębnach, Billy Sheehan (Talas, Mr. Big i obecnie The Winery Dogs z Portnoyem), Tony MacAlpine (Steve Vai, Planet X) oraz Derek Sherinian (Dream Theater, Black Country Comunnion). Panowie nie uraczyli nas żadnym nowym materiałem, ale dali serię koncertów (w tym podczas zeszłorocznego Drum Festu). Co zrozumiałe nie wszyscy mogli w nich uczestniczyć, więc ku uciesze fanów jeden z występów został zarejestrowany.

Live in Tokyo ukazał się zarówno w wersji filmowej (DVD/Blue-ray) jak i na 2CD. I mimo, że recenzuję  wersję bez obrazu, to sama muzyka w zupełności wystarczy, aby zauważyć to, czego tak brakuje obecnie Dream Theater – pasję, radość grania i wciąż żywą wirtuozerię.

Na setliście pojawiają się kawałki z całej kariery kwartetu. Jest Dream Theater, jest Liquid Tension Experiment, jest Talas, są utwory solowe. Pośród nich dwa covery: zaskakujący “Stratus” Billy’ego Cobhama oraz zbluesowany “The Pump” Jeffa Becka. Jak jednak miłośnicy gatunku wiedzą, nie jest aż tak istotne, jakie utwory są grane, bo i tak wszyscy czekają na szalone solówki, instrumentalne pojedynki i zwariowane jazdy na instrumentach. I wszystko to na Live in Tokyo jest.

Po otwierającej całość pierwszej części „A Change Of Seasons” w głośniki wjeżdża „Acid Rain” i już wiadomo, że będzie świetnie. Niezwykła chemia między muzykami, indywidualne popisy, ale też umiejętne podgrywanie kolegom, gdy jest taka potrzeba. Czasem całość zwalnia, aby pokazać kunszt MacAlpine’a („The Stranger”, kilkuminutowa solówka). Czasem do głosu dochodzi ego Portnoya, który nawala w bębny z mocą i pasją jak za najlepszych lat w Dream Theater, a kiedy trzeba to pojawia się kolektyw („Shy Boy”). Najbardziej oszałamiają jednak te utwory, gdzie kolejni muzycy wdają się w szalone pasaże, wspólne solówki i inne popisy, które fani uwielbiają („Apocalypse 1470 B.C.”, „The Farandole”). Podsumowując – klasyka z najlepszym wykonaniu.

Live in Tokyo pokazuje muzyków dobrze znanych, których styl nie jest dla nas niczym nowym, ale trzeba podkreślić, że wciąż brzmi to świeżo i innowacyjnie. Przez kilkadziesiąt minut obcujemy z muzykami spełnionymi, ale wciąż potrafiącymi bawić się swoimi umiejętnościami. Energia i szczerość aż bije z głośników i za to należą im się słowa uznania. Progresywna muzyka podana z należytą energią, z klasą, ale też niebywałym luzem.

Co do samej technicznej realizacji koncertu, można się przyczepić do nieco „brzęczącego” basu, który momentami brzmi zbyt wyraziście (może to „wina” Sheehana, który podobno wyjątkowo dobrze czuł się w tej supergrupie). Jest jednak to co najważniejsze, a więc umiejętna ekspozycja poszczególnych muzyków, co pozwala słuchaczowi na usłyszenie wszystkich indywidualnych smaczków, a zarazem daje możliwość poczucia spójnej całości.

Bardzo dobre wydawnictwo, które pozwala wierzyć, że są jeszcze muzycy pełni pasji i szczerej radości z grania. Szkoda, że współpraca tej supergrupy nie zaowocowała premierowym materiałem. Udało im się (tylko i aż) tchnąć w stare, sprawdzone przeboje nowego ducha oraz udowodnić, że artystycznie nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.

7/10, bo mimo, że koncert świetny, to bez nowego materiału i współpracę tą należy traktować raczej jako przerywnik między innymi projektami, w które muzycy się angażują.

Przykład? Przede wszystkim Portnoy i Sheehan, którzy razem zaczęli udzielać się w nowej grupie The Winery Dogs. Ale to już zupełnie inna, równie ciekawa, historia.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.