ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Iron Maiden ─ Iron Maiden w serwisie ArtRock.pl

Iron Maiden — Iron Maiden

 
wydawnictwo: EMI Records Ltd 1980
 
1. Prowler [3:56]
2. Remember Tomorrow [5:29]
3. Running Free [3:17]
4. Phantom of the Opera [7:08]
5. Transylvania [4:19]
6. Strange World [5:32]
7. Charlotte the Harlot [4:13]
8. Iron Maiden [3:38]
[wydania: amerykańskie z 1980 oraz zremasterowane z 1998 roku zawierały dodatkowy utwór, Sanctuary [3:16]]
 
Całkowity czas: 37:32
skład:
Paul Di'Anno – lead vocals
Dave Murray – guitar
Dennis Stratton – guitar, backing vocals
Steve Harris – bass guitar, backing vocals
Clive Burr – drums
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,6
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,10
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,6
Arcydzieło.
,5

Łącznie 29, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
14.07.2013
(Recenzent)

Iron Maiden — Iron Maiden

Nie wiadomo, czy Maria z Nazaretu powiła swego syna, Jezusa, istotnie dnia 25 grudnia któregoś tam roku p.n.e., pewne jest zaś, iż wiele wieków później właśnie w rzekomą rocznicę narodzin owego mesjasza, w czwartek 25 grudnia anno Domini tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego, zainspirowany dokonaniami Black Sabbath, Led Zeppelin, Deep Purple, Scorpions, Judas Priest, UFO, The Who, Yes, Jethro Tull i wczesnego Genesis, nadto filmem The Man in the Iron Mask, niedoszły piłkarz i perkusista Steve Harris, dotąd basista nic nieznaczących kapel Gypsy’s Kiss i Smiler, powołał do życia Iron Maiden, jak w kilka lat później miało okazać się – utożsamianą z Szatanem Bestię. Bezecne miano dla swojego bluźnierczego pomiotu zapożyczył od niesławnego narzędzia tortur, kto wie, czy w rzeczywistości nie używanego przed stuleciami jedynie do czynienia dyshonoru co bardziej butnym delikwentom. Przy tym nazwa ta wpadła mu do głowy pod wpływem wspomnianego obrazu, którego tytuł nawiązywał do powieści przygodowo-historycznej Wicehrabia de Bragelonne Alexandre’a Dumasa, na której kartach przewijała się postać prawdziwie istniejącego, zmarłego w 1703 roku nieszczęśnika, zwanego Człowiekiem w Żelaznej Masce, lub krócej - Żelazną Maską.

Odsuwając jednak żarty na bok i nie wikłając się już w dalsze dygresje, wypadnie zauważyć, iż upłynąć musiało trochę czasu, nim założony przez dziewiętnastolatka zespół, w kolejnych latach przechodzący liczne zmiany personalne, nagrał w lutym 1980 roku w Londynie swój pierwszy, wydany przez EMI, eponimiczny album Iron Maiden, mając w swym składzie poza Harrisem buńczucznego punka Paula Di’Anno (wokal), nadto Dave’a Murray’a (gitara), Dennisa Strattona (gitara) i Clive’a Burra (perkusja). Zanim grupa podpisała kontrakt z EMI, 31 grudnia 1978 roku nagrała w jeszcze nieco innym zestawieniu osobowym materiał, który trafił na wydany własnym sumptem w liczbie pięciu tysięcy egzemplarzy minialbum The Soundhouse Tapes (1979), błyskawicznie wyprzedany wśród licznych już fanów Żelaznej Pannicy. Spośród zawartych na tym wydawnictwie trzech numerów, dwa, mianowicie Iron Maiden i Prowler, po dopracowaniu trafić miały niebawem na pełnoprawny, ogłoszony 14 kwietnia 1980 roku debiut, dla którego forpocztą stała się też kompilacja Metal for Muthas, złożona z piosenek Ironów i innych kapel wojującego z tak modnym wtedy punk rockiem nurtu NWOBHM, oraz wypuszczony w lutym singiel Running Free.

Pomimo że metalowcy Nowej Fali z punkiem wojowali (Steve Harris: Prawda jest natomiast taka, że nienawidziliśmy punk rocka. Uważaliśmy, że punk to gówno. Nienawidziliśmy otoczki, jaka mu towarzyszyła, nienawidziliśmy samej muzyki. Nie było w punk rocku nic, co mogłoby nas zainteresować. Większość zespołów punkowych nie potrafiła grać, nie miała dobrych utworów. Jedynym wczesnym zespołem punkowym, który komponował niezłe utwory, byli Sex Pistols*), muzyka ich nierzadko wiele z wrażym gatunkiem miała wspólnego, o czym świadczy chociażby niniejszym prezentowany longplay (Paul Di’Anno: Pierwszy album był bardziej punkowy, drugiego już „nie czułem”**), w Europie złożony z 8 utworów, w Stanach Zjednoczonych – z 9. Dodatkowym kawałkiem, przydanym i do wersji zremasterowanej z 1998 roku, od oryginału różniącej się także przyciemnioną, podkoloryzowaną i unowocześnioną okładką, był Sanctuary, nieskomplikowany, hałaśliwy, zadziorny i utrzymany w zwariowanym tempie numer, koronny dowód na to, jak we wczesnej twórczości Iron Maiden punk rock przenikał się z heavy metalem.

Sanctuary wydany został w maju 1980 roku jako drugi singiel promujący debiut. Niejaką kontrowersję wzbudziła okładka tego mini-wydawnictwa, ukazująca Eddiego, sławną maskotkę zespołu, której ostateczny charakter nadał plastyk Derek Riggs, klęczącego z majcherem w ręku nad zwłokami ówczesnej premier Wielkiej Brytanii, zmarłej w 2013 roku Margaret Thatcher, zwanej Iron Lady. Żelazna Dama trafiła i na okładkę trzeciego singla Żelaznej Dziewicy, Women in Uniform, gdzie, przyodziana w mundur wojskowy, chcąc dokonać pomsty zza grobu na swoim zabójcy, zasadziła się z pistoletem maszynowym na szlajającego się w towarzystwie dwóch kobiet Edwarda. Jak czas pokazał, ubić adwersarza nie zdołała.

Płytę otwiera Prowler, który stanowi apetyczną i reprezentatywną zapowiedź zawartości płyty. W jego wstępie pojawia się brudne, agresywne gitarowe riffowanie, prędko podparte wyrazistą robotą sekcji rytmicznej, w tym, podobnie jak w pozostałych utworach i w ogóle na wszystkich płytach Iron Maiden, mocno wyeksponowanym basem. Mocny i cięty, utrzymany w zawrotnym tempie to kawałek, w którego sercu umieszczono szalone solo gitarowe. Z surowym, choć bardzo melodyjnym brzmieniem instrumentarium idealnie zlewa się brudny, chropawy wokal Di’Anno, który nieco łagodniej śpiewa w rozpoczęciu balladowego, porywająco rozwijającego się Remember Tomorrow, nie do końca zadowalająco jednak radząc sobie przy próbach śpiewu w wyższych rejestrach. Prosty, wystukiwany przez Burra rytm, szybko podjęty przez basistę i świetnie riffujących gitarzystów, zwiastuje przebojowy, punkowo-metalowy Running Free, niewyszukany, ale fajnie urozmaicony, zakręconymi gitarami, uwypuklonym, pulsującym rytmem, szorstkim a buntowniczym wokalem czy wpadającymi w ucho, przyjemnymi, dającymi się posłyszeć w refrenach chórkami. Nader udaną kompozycją jest bardziej wyszukana od pozostałych i najdłuższa na płycie, wielowątkowa, obfitująca w efektowne przejścia, w zmiany nastroju i temp, upiększona solówkami obu gitarzystów, epicka Phantom of the Opera, progresywna opowieść o Upiorze w Operze, wczesny przykład bardziej ambitnych i rozbudowanych kompozycji, z jakich Iron Maiden miało zasłynąć już w niedalekiej przyszłości. Bezkompromisowa i pędząca na złamanie karku Transylvania to czysto instrumentalny popis wysokich umiejętności technicznych ówczesnego składu Żelaznej Dziewicy. Niezgorsza jest też nieco kiczowata, choć urocza balladka Strange World, która jak nic nadałaby się na oprawę szkolnego balu, prywatki lub intymnej schadzki dwojga nastolatków, a jako że żyjemy na Zachodzie czasów tolerancji i słusznego uprawnienia, dodam że też dwóch nastolatek bądź dwóch nastolatków. Dla kontrastu wobec jej cokolwiek przesadnie czarownego zwieńczenia, kolejna piosenka, napisana przez Murray’a, jedyna, w której powstaniu nie maczał palców Harris, samotny autor większości zgromadzonego na debiucie materiału, Charlotte the Harlot, zaczyna się od żywego, wesołego, niezobowiązującego i nieprzesadnie ciężkiego grania. Jest to obfitująca w dosadne, lecz nie wulgarne słownictwo opowiastka o prostytutce Charlotcie. W przyszłości historyjka ta doczekać miała się kontynuacji, dla przykładu w zamieszczonej na The Number of the Beast znakomitej kompozycji 22 Acacia Avenue. W środku następuje łagodniejsze, bardziej romantyczne granie, które po dłuższej chwili przeistacza się w krótkie, rozpędzone solo gitarowe. Album koronuje, a jakże!, tytułowy Iron Maiden, lecący na łeb na szyję kawałek, drapieżny i niespecjalnie skomplikowany. Mimo że razi zbytnią prostotą, na przebojowe zakończenie zawadiackiego, pierwszego longplaya Żelaznej Dziewicy nadaje się niezgorzej.

Nagrana w pośpiechu, przez legitymujących się niewielkim doświadczeniem w pracy studyjnej młodzieniaszków, z niewielkim wsparciem ze strony niewywiązującego się ze swoich obowiązków producenta Willa Malone’a, jest Iron Maiden płytą wcale niezłą, debiutem udanym, nie w pełni spójnym, acz poszukującym. Jego surowe brzmienie, na które Ironi nierzadko narzekali, do ówczesnego oblicza wykonywanej przez nich muzyki, do tego odznaczającego się punkową butą i zadziornością, szorstkiego, ciętego, nieokrzesanego, wykonywanego z werwą i czuciem, po większej części nieskomplikowanego heavy metalu, zawierającego już charakterystyczne cechy Maidenowego stylu, jak chociażby umiejętne wyzyskanie porywającego brzmienia dwóch ścigających się gitar, pasuje jak ulał. Wydana w czasie, gdy również za sprawą Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu na powrót wzbierało zainteresowanie innymi niźli punk rock i jego mutacje odmianami cięższego rocka, trafiła na wysokie, czwarte miejsce brytyjskiej listy przebojów. Poza nagraniem dobrej płyty, wpływ na ten wynik, będący efektem wzrostu zainteresowania Iron Maiden, musiało mieć i intensywne koncertowanie, w trakcie British Steel Tour u boku Judas Priest oraz w trakcie rozpoczętej wkrótce potem pierwszej dużej a własnej trasy koncertowej, zatytułowanej Iron Maiden Tour.

Wciąż popularne wśród fanów, są numery z Iron Maiden do dziś włączane przez Harrisa i spółkę do koncertowego repertuaru. Jest to płyta bez dwóch zdań godna uwagi, także jako świadectwo muzycznych początków niepozornie powitej za kanałem La Manche już w połowie lat siedemdziesiątych, lecz na dobre powstałej w kolejnej dekadzie XX wieku, przepowiedzianej przez Jana Ewangelistę w Apokalipsie Bestii, muzycznej co prawda, ale jednak Bestii.

 

 

* Wyimek z wywiadu Wiesława Weissa ze Stevem Harrisem: Aż do śmierci, [w:] „Iron Maiden. Po całości” (kolekcja „Teraz Rock Kolekcja”), nr 1/2008, s. 20.

** Łukasz Wewiór, 1000 procent, [w:] „Iron Maiden. Po całości”, op. cit., s. 7.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.