‘Gniew Khana’ (czyli hawkwindowy suplement alumni): odcinek 2 (z 8)
„Church Of Hawkwind” jest kolejną płytą „poboczną” zaliczaną jednak do oficjalnej dyskografii zespołu. Wydawnictwo ukazało się pomiędzy albumami „Sonic Attack” i „Choose Your Masques” i – pomimo tego, że muzycy tłumaczyli ukazanie się „Kościoła Hawkwindowego” chęcią odskoczni od typowo rockowej formuły zespołu to jednak – przedział „płytowy” jednak doskonale wyznacza jego zawartość. Jest niby inaczej. Niby, ale w sumie tak samo. To tak jak „Terminator: Zbawienie” na tle całej skynet’owej opowieści...
Jednym z powodów firmowania krążka inną nazwą miała być chęć puszczenia wodzy fantazji w elektronicznych eksperymentach. Wszystko fajnie tylko, że Hawkwindzi zawsze lubili się bawić w tego typu rzeczy i z nowinkami technicznymi byli zawsze na bieżąco. Co więcej często takie zabawy ograniczały się do krótkich impresji. Na „Church Of Hawkwind” nie jest inaczej. Owszem, tego typu kompozycji jest nieco więcej, ale wciąż to zazwyczaj nierozbudowane tematy, wcale nie odgrywające pierwszoplanowej roli, ani nawet nie rozciągnięte do długich i wielowątkowych form.
Nie sposób odmówić im zresztą urokowi. Podobać się może i „Experiment With Destiny” nawet jeśli nie jest niczym więcej niż nieco dłuższą wersją utworu „Virgin Of The World” z płyty „Sonic Attack”, i „The Phenomenon of Luminosity” z ciekawie użytymi zapisami rozmów Johna Glenna z centrum lotów w Houston podczas lotu misji Mercury-Atlas 6 z 1962 roku. Gorzej wypadają niemrawe „Angel Voices”, „Joker At The Gate”, a zwłaszcza „The Church”, który dzięki rytualnym chórom nabrał rzeczywiście liturgicznego charakteru i aż kusiło się o rozwinięcie głównego tematu kompozycji w dłuższą formę.
Poza tym mamy kilka piosenek. Świetnie wypada rozpędzony i przebojowy „Nuclear Drive”, nieco gorzej już „Star Cannibal” z nieco rozmiękczonym refrenem i trochę nijaki „Looking In The Future”.
Niemniej warto sięgnąć po omawiane wydawnictwo przede wszystkim ze względu na kompozycję „Some People Never Die”. Tajemniczny, mroczny, niemal trasnowy utwór z kilkoma zmianami tempa i wsamplowanymi głosami prezenterów telewizyjnych relacjonujących zabójstwa Lee Harvey’a Oswalda oraz senatora Roberta Kennedy’ego. Kawałek wciąga zachywca i pozostawia wrażenie niedosytu, iż to niespełna cztery minuty...
Płyta jest ogólnie więcej niż przyzwoitą jednak brakowało troszkę (jak i kilku innym omawianym przeze mnie pozycjom z tego okresu w całym prezentowanym hawkwindowym cyklu) myśli przewodniej, konceptu przyświęcającemu całości. Obok ciekawych kompozycji zafundowano nam kilka zlepków przyzwoitych, choć nie do końca rozwiniętych zaledwie zalążków czegoś dobrego. Tak więc jest to jedno z kilku podobnych wydawnictw, które mogło stać się dobrym, ale z niewiadomych powodów się takowym nie stało. Troszkę szkoda...
W następnym odcinku: Hawkwind Light Orchestra – „Stellar Variations”.