Pochodzą ze stolicy Wielkopolski i przed kilkoma dniami ukazał się ich fonograficzny debiut, zatytułowany po prostu [deleted]. Swoje prawdziwe personalia kryją pod tajemniczymi artystycznymi pseudonimami, ponieważ nie chcą być kojarzeni ze znanego i poważanego w muzycznej branży nazwiska. Niewiele osób z muzycznego światka ma w sobie tyle klasy i pokory – nie nazwisko jest ważne, a to, co się robi. Gdy w lutym ubiegłego roku otrzymałem EP’kę (której zresztą recenzję można znaleźć na naszym portalu), byłem pod ogromnym wrażeniem jej zawartości. Wtedy było to pięć utworów, które także znajdują się na pełnowymiarowym albumie. Wówczas grupa pracowała nad resztą kompozycji i przede wszystkim szukała wydawcy. Trzymałem kciuki za [deleted] i ogromnie ucieszyła mnie wiadomość, że znaleźli wytwórnię i w połowie marca bieżącego roku ukaże się cały materiał.
Gdy kilka dni temu wszedłem w posiadanie tejże płyty, z wypiekami na twarzy zabierałem się za jej odsłuchiwanie. Ponieważ już trochę poznałem ich muzykę, mniej więcej wiedziałem w jakiej stylistyce będzie oscylować całość. Ale wielkim grzechem byłoby stwierdzenie, że po zaznajomieniu się z pięcioma utworami – albumowa dwunastka jest przewidywalna; nic bardziej mylnego. Krążek od początku do końca wbija w fotel i wciąga słuchacza do swojego świata. Album rozpoczyna rockowe „Wasteland (we call home)”, z mocną, przesterowaną gitarą i ciekawymi wokalnymi pogłosami. Kolejny numer to nieco spokojniejszy, jednakże wcale nie mniej tajemniczy „Comatose”, po którym rozpoczyna się elektryzujący i bardzo dynamiczny „On the road” – perfekcyjny rytm, syntezatorowe pejzaże, które przeplata wokal ThirdEye. Głos tej dziewczyny nie dość, że hipnotyzuje słuchacza, to z każdą kolejną minutą odkrywamy jego kolejne możliwości – raz jest łagodny, delikatny, a innym razem przechodzi w silny i zdecydowany, czasem nawet krzyk. Zdaje mi się, że i na płaszczyźnie rejestracji, i studyjnej obróbki wokaliz zespół śmiało acz umiejętnie wykorzystuje wszelkie techniczne dobrodziejstwa. Niemniej już sam kobiecy głos ThirdEye wspaniale wpisuje się w brzmienie pozostałego instrumentarium.
„Howl”, „Reflection” czy „The Moth” to kawałki znane mi dobrze z EP, ale przyznać trzeba, że w towarzystwie pozostałych zyskały na swoim ostatecznym uroku. Początkowo dość spokojny „Blinded” oparty został o masywny gitarowy riff oraz brzmienie perkusji z ciekawymi przejściami „Krzyżyka”. Pod koniec na chwilę się wycisza, tylko po to, aby w trzech czwartych wybuchnąć i dać szansę na świetny popis gitarzysty. Wyciszony pod sam koniec „Blinded” jest dobrym wprowadzeniem do kolejnych dwóch utworów, mowa tu o potężnej i zakręconej brzmieniowo „Agendzie” oraz „Strange days”. Oba kawałki od jakiegoś czasu krążyły w sieci, a ja szczególną sympatią i sentymentem darzę ten drugi, bo dzięki niemu zwróciłem uwagę na [deleted]. Fantastyczny „Strange days” początkowo niesie w sobie jakąś przebojową lekkość, poprzeplataną dużą porcją wręcz industrialnej elektroniki i ślicznymi, częściowo ponakładanymi na siebie partiami wokali.
Słuchając [deleted] warto zwrócić uwagę na wspominane wyżej elektroniczne przestrzenie, będące często w tle kompozycji. Aby dotrzeć do tego drugiego, czasem trzeciego planu przydatne mogą być dobre słuchawki. A takich smaczków jest tutaj wiele. Początku ostatniego utworu, czyli „Kill me today”, mogą – gdyby tylko posłuchali – moim zdaniem pozazdrościć nawet „Depesze”, którym coś ostatnio spadł twórczy poziom. Przyznam szczerze, że początkowo „Kill me today” z całego zaproponowanego zestawu spodobał mi się najmniej, dopiero za którymś z kolei przesłuchaniem w pełni się do niego przekonałem. Zresztą ten utwór zawiera też małą niespodziankę. Po nieco ponad trzech minutach się wycisza i ponownie rozpoczyna w okolicach siódmej minuty. Nie wiem tylko, czy należy traktować tę drugą, nieco dronową w tle, instrumentalną część jako spójną całość, czy oddzielną tzw. „ukrytą ścieżkę”. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, [deleted] to nieco ponad sześćdziesiąt minut dobrej rockowej muzyki, odważnie eksplorującej elektronikę, industrial, czasem wręcz ambient. Muzyki takiej, do której chce się powracać.
Do nagrania płyty zespołowi udało się też zwerbować obecnie jednego z najlepszych perkusistów w tym kraju – „Krzyżyka” z Luxtorpedy. Obecnie zespół ma już „własnego” – jakkolwiek to brzmi – bębniarza, Amade. Jakby nie patrzeć, to muzyczny talent, wyczucie i przede wszystkim „żywa” perkusja „Krzyżyka” nadały debiutowi [deleted] świetnego rytmu oraz dodały mocniejszego charakteru. A Amade usłyszymy na koncertach oraz na kolejnym wydawnictwie zespołu. Mam nadzieję, że jedno jak i drugie szybko nastąpi. Oczywiście, jak znam życie, znajdzie się paru malkontentów, co to będą sobie chcieli ponarzekać i poporównywać to i owo. Owszem, słychać tutaj mniejsze (NIN, Massive Attack), jak i większe (Tool) wpływy, lecz raczej skłaniałbym się ku stwierdzeniu, że inspirując się dokonaniami najlepszych, grupa oddaje się twórczym poszukiwaniom, a nie bezmyślnemu i wtórnemu kopiowaniu. Na przykład na ostatnich dwóch albumach Stevena Wilsona słyszę echa King Crimson czy Rush, zaś na kilku ostatnich fonogramach Björk wyraźnie ukłony w stronę Karlheinza Stockhausena, ale nie jest to muzyczne kopiowanie, a właśnie coś na zasadzie twórczego i kreatywnego inspirowania się czyjąś twórczością.
Poza znakomitą muzyką, świetnymi tekstami gitarzysty Flincha oraz wokalami ThirdEye debiut [deleted] to także genialna produkcja, za którą odpowiada drugi gitarzysta formacji, DeadMan oraz Jacek Chraplak (dawny basista Flapjacka), który również w swoim studiu Laronermma zmiksował ten materiał. Całość brzmi czysto i bardzo soczyście. Śliczny diament został jeszcze dokładniej oszlifowany, takiego brzmienia może naprawdę wielu pozazdrościć. Zespół ma pomysł na swoją muzykę, wszystko jest tutaj nie dość, że przemyślane, to bardzo spójne – oczywiście od muzyki poczynając, a na oprawie graficznej autorstwa Mikołaja Kleczewskiego kończąc. [deleted] to materiał wydany na naprawdę światowym poziomie, a sama grupa ze swoją muzyką i pomysłami z pewnością zasługuje na to, by odnieść sukces – nie tylko w ojczyźnie, ale również poza jej granicami.