Lada moment ukaże się koncertowy album Brytyjczyków z IO Earth zatytułowany Live In The USA, na którym znajdzie się występ zarejestrowany przez kapelę 6 maja 2012 roku podczas RoSfest w Gettysburgu, a my nie pisaliśmy jeszcze o ubiegłorocznej płycie grupy, Moments. Krążku, dzięki któremu – mam wrażenie – zespół tak naprawdę zaistniał u szerszego grona odbiorców (w 2009 roku muzycy zadebiutowali wydawnictwem IO Earth). Moments zebrał wiele pozytywnych opinii i został zauważony w płytowych podsumowaniach, głównie tych o progresywnym charakterze.
Całkiem zasłużenie. Bo to album nagrany ze sporym rozmachem, z ogromną ilością pomysłów czerpanych z wielu stylistycznych szuflad – czasem bardzo odległych od siebie – a do tego atrakcyjny melodycznie i choć długawy (ponad godzina muzyki wpisana w 9 kompozycji) wcale nienużący.
Rozpoczynający całość numer tytułowy z wyrazistym – wżerającym się w pamięć - motywem gitarowym powinien przypaść do gustu miłośnikom progresywnego rocka o bardziej symfonicznym zabarwieniu. Mogą oni wszakże, już nieco później, przy innych kompozycjach przeżyć niemały szok, niemniej otwarcie skrojone jest jakby dla nich. Stylistykę tę podtrzymuje następny – dwuczęściowy – Live Your Life. Jego pierwsza odsłona ma jeszcze bardzo delikatny i ascetyczny charakter (praktycznie pianino i żeński wokal), jednak druga część ma już energię w bardzo rockowym, czy wręcz hardrockowym początku oraz patos w dalszych fragmentach, podkreślony świetnym gitarowym popisem Dave’a Curetona – głównej postaci formacji. Live Your Life w takiej formie, okraszony dodatkowo śpiewem Claire Malin, przywołuje ducha najbardziej udanych dokonań Mostly Autumn. Sporo dobrego progfani znajdą jeszcze chociażby w instrumentalnym Brothers z ciekawą partią saksofonu oraz w zamykających album Finest Hour i epickim, najdłuższym w zestawie Turn Away, do których wsamplowano głos Winstona Churchilla..
W pozostałych kompozycjach pojawia się jeszcze więcej smaczków. Przede wszystkim królują bliskowschodnie orientalizmy (np. Cinta Indah), czy gregoriańskie wokalizy - choćby w Drifting i Come Find Love. Ten ostatni może być największym zaskoczeniem na krążku. Oparty na wyrazistej rytmice ociera się o muzykę klubową, trip-hop i fusion. Ma też sporo transowości, podobnie jak początek pojawiającego się po nim Finest Hour.
A to nie wszystkie aranżacyjne pomysły serwowane przez IO Earth. Bo we wspomnianym Moments końcówka ma ambientowy posmak (tak na marginesie - umiejętne połączenie elektroniki, której tu niemało, z żywym graniem to jedna z najważniejszych zalet płyty), a w wielu fragmentach zapachnie nam jeszcze muzyką klasyczną (symfoniczne rozwiązania i quasi operowe wokalizy), filmową oraz world music. To bardzo różnorodny, a jednak wyjątkowo spójny krążek. Warto posłuchać.