ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Gilgamesh ─ Gilgamesh w serwisie ArtRock.pl

Gilgamesh — Gilgamesh

 
wydawnictwo: Caroline Records 1975
 
1. One End More
Phil's Little Dance - For Phil Miller's Trousers
Worlds Of Zin (10:20)
2. Lady and Friend (3:44)
3. Notwithstanding (4:45)
4. Arriving Twice (1:36)
5. Island of Rhodes
Paper Boat - For Doris
As If Your Eyes Were Open (6:39)
6. For Absent Friends (1:11)
7. We Are All
Someone Else's Food
Jamo And Other Boating Disasters - From the Holiday of the Same Name (7:48)
8. Just C (0:45)
 
Całkowity czas: 37:04
skład:
Alan Gowen – piano, electric piano, clavinet, synthesizer, mellotron
Phil Lee – guitars
Jeff Clyne – bass guitar
Michael Travis – drums and percussion
Amanda Parsons – voice
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,4
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,3
Arcydzieło.
,0

Łącznie 8, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
17.12.2012
(Gość)

Gilgamesh — Gilgamesh

Kto uważał na lekcjach historii poświęconych starożytnym cywilizacjom, ten być może zetknął się niegdyś z imieniem Gilgamesza – bohatera sumeryjskiego eposu, na poły legendarnego władcy będącego w dwóch trzecich bogiem, w jednej trzeciej człowiekiem. Przy sporej dozie relatywizmu moglibyśmy go określić mianem skrzyżowania Heraklesa z Odyseuszem, przeniesionego spomiędzy urokliwej scenerii Hellady na piaski Mezopotamii.

A teraz przemieśćmy się poprzez dzieje świata jakieś cztery i pół tysiąca lat wprzód, do lat 70. niedawno zakończonego XX stulecia. W tych czasach także spotykamy Gilgamesza – albowiem imieniem owego wojowniczego króla pewien młody, nad wyraz utalentowany i pomysłowy pianista, Alan Gowen, postanowił ochrzcić swój zespół. Kariera grupy, zawiązanej przed czterdziestu laty, nie toczyła się zbyt dynamicznie. Ciekawym, artystycznie zapewne porywającym wydarzeniem był jej wspólny występ z Hatfield and the North, jednymi z koryfeuszy sceny Canterbury, mający miejsce w przedostatnim miesiącu pamiętnego roku 1973. Jednak dopiero w roku ’75 zespołowi udało się podpisać kontrakt z wytwórnią znanego i dziś Richarda Bransona, Virgin Records (ściślej – z wchodzącą wtedy w jej skład Caroline Records), rozsławioną już przez olbrzymi a zaskakujący sukces Dzwonów rurowych młodziutkiego Mike’a Oldfielda. Firma ta była podówczas znana z wydawania muzyki błyskotliwej i nieszablonowej, na przykład takiej, z jaką mamy do czynienia na recenzowanym przeze mnie longplayu.

Jak przystało na zespół kojarzący się z miastem leżącym u stóp wzniosłych murów jednej z najważniejszych świątyń w Anglii, zawarty na płycie materiał jest miłą dla ucha kombinacją zawiłych harmonii i rytmów z urokliwymi melodiami. W istocie jest to fusion, wykonywane z lekkością i wyczuciem. Szczególną uwagę przykuwają partie odgrywane na moogu przez lidera. Bez wątpienia Gowen miał swój charakterystyczny styl – jego prędkie, „plumkane” pasaże na tym wielce zasłużonym dla rocka instrumencie są z miejsca rozpoznawalne dla każdego, kto miał okazję zetknąć się z nimi, choćby na debiutanckim albumie National Health. Przyjemnie wypadają także liczne partie Phila Lee – jego melodyjne, czysto zagrane solówki udanie współbrzmią z klawiaturami Alana. Opisywanie poszczególnych utworów raczej mija się z celem – lepiej podejść do tej płyty jak do niezbyt długiej przejażdżki, podczas której podziwiać możemy śliczne krajobrazy malowane dźwiękiem. Dzięki przejrzystym fakturom i nieprzesadnie skomplikowanym aranżacjom słuchacza nie przytłacza ilość dźwięków – jest ich tyle, ile trzeba. Do tego cały ten materiał ma w sobie jakiś pogodny urok, który może budzić skojarzenia ze skakaniem po drzewach, pstrykaniem kapslem i innymi sztubackimi zabawami. Podobne wrażenie robi humorystyczna okładka autorstwa Celii Welcomme, moim zdaniem jedna z najsympatyczniejszych i najbardziej pomysłowych w całym progresywnym światku. Przypomina ona planszę do gry osnutej na żywocie rockowej kapeli. Podpisy na polach każdorazowo wywołują mój uśmiech swoją trafnością, np. 31. Gitarzysta wypił 10 carlsbergów, wypadasz z gry; 14. Van rozbił się na M1, tracisz kolejkę; 85. Otoczony przez groupies. Idź 4 pola wprzód.

Już kiedyś pisałem, że muzycy związani z Canterbury Scene tworzyli specyficzną wspólnotę, co rusz zmieniając zespołowe barwy i wzajemnie współpracując ze sobą w rozmaitych konfiguracjach personalnych. Dlatego też na omawianym albumie wymienione są nazwiska klawiszowca Egg i Hatfield & the North, Dave’a Stewarta, tutaj pojawiającego się w roli producenta, a fragment Phil’s Little Dance jest zadedykowany spodniom Phila Millera, gitarzysty Hatfieldów. Jakże to odmienne od historii wielu rockowych zespołów, dla których odejście jednego z członków było przyczyną ciągnących się latami nieporozumień albo zgoła rozpadu kapeli.

Doprawdy, nie mam pojęcia, czemu Alan Gowen akurat w ten sposób zdecydował się nazwać swoją grupę. Jej twórczość bowiem nijak nie chce mi się skojarzyć z czynami bohaterskiego „dwie-trzecie-boga”. Jednakże na swój sposób nazwa ta pasuje do wykreowanej przez artystów muzyki – i jedno, i drugie może bowiem kojarzyć się w naszym języku z gilganiem. A to jest jak najbardziej pozytywne skojarzenie.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.