ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Williams, Anthony ─ Spring w serwisie ArtRock.pl

Williams, Anthony — Spring

 
wydawnictwo: Blue Note Records 1965
 
1. Extras [8:10]
2. Echo [5:01]
3. From Before [6:52]
4. Love Song [8:24]
5. Tee [10:29]
 
Całkowity czas: 38:57
skład:
Anthony Williams – drums
Herbie Hancock – piano (3-5)
Gary Peacock – bass (1, 3-5)
Sam Rivers – tenor saxophone (1, 3-5)
Wayne Shorter – tenor saxophone (1, 3, 5)
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,0

Łącznie 1, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
14.11.2012
(Recenzent)

Williams, Anthony — Spring

My hip was operated on in April 1965, and they replaced the hip ball with some bone from my shin, but it didn't work and so they had to do it again that August. That time they put a plastic joint in. My sidemen now had big reputations so they didn't have any problems working while I stayed home and recuperated, watching the Watts riots on television.

W kwietniu 1965 roku przeszedłem operację biodra, kłąb biodra zastąpili mi fragmentem kości goleniowej, ale ponieważ nie sprawdziło się, w sierpniu poszedłem na drugą operację. Tym razem wstawili mi staw z plastiku. Moi koledzy z zespołu dochrapali się znakomitej reputacji, więc w trakcie mojej rekonwalescencji nie mieli problemu z robotą, a ja leżałem w domu i oglądałem zamieszki w Watts w telewizji.*

 

Jak wspominał w swojej autobiografii Miles Davis, kiedy on, przeszedłszy kolejne operacje, kurował się w domu, dla zabicia czasu między innymi śledząc za pośrednictwem telewizji krwawe, około tygodnia trwające, a na tle rasowym toczące się w sierpniu 1965 roku w Watts, dzielnicy Los Angeles, zamieszki, to wchodzący w skład jego kwintetu wybitni muzycy, że przypomnę: Ron Carter, Herbie Hancock, Wayne Shorter i Tony Williams, „nie mieli problemu z robotą”, to udzielając się w sesjach nagraniowych innych muzyków, to dając koncerty, to znowuż dbając o rozwój własnej kariery solowej. Czasu mieli sporo, bowiem z Davisem wrócili na scenę dopiero w listopadzie ‘65 roku, by już w grudniu zagrać w klubie nocnym Plugged Nickel w Chicago pamiętne koncerty, w trakcie których to ponoć za podszeptem niespokojnego, bezustannie poszukującego, zafascynowanego free jazzem i awangardą, rozpieranego talentem i kipiącego inwencją „małego geniusza” Williamsa wykonano poszczególne utwory zupełnie inaczej, niż zwykle. Kilka miesięcy wcześniej ów, korzystając z przerwy we współpracy z Davisem, podczas jednodniowej sesji zarejestrował w studio Rudy’ego Van Geldera w Englewood Cliffs w New Jersey drugą i ostatnią swoją płytę, pod której autorstwem podpisany był nie jako Tony, lecz Anthony Williams.

Do owocnej sesji doszło 12 sierpnia, tedy drugiego dnia zamieszek w Watts. Do udziału w niej zaprosił niespełna 20-letni perkusista czterech muzyków, dwóch należących do Davisowego combo, więc Shortera i Hancocka, a dwóch okazjonalnie z Davisem współpracujących, mianowicie Sama Riversa i Gary’ego Peacocka. Z takim to składem, w którym znalazły się dwa saksofony tenorowe (Shorter i Rivers), pianino (Hancock), bas (Peacock) i, oczywiście, perkusja, stworzył Williams Spring, płytę złożoną z pięciu samodzielnie skomponowanych przez młodzieńca utworów, Extras, Echo, From Before, Love Song i Tee, średnio trwających po blisko 8 minut. Nadmienić należy, iż na Spring, podobnie jak na wcześniejszym Life Time, Williams z chęcią przeprowadzał roszady personalne, znaczy się do nagrania poszczególnych kawałków niekoniecznie korzystał z pomocy każdego z wymienionych muzyków.

Szeleszczenie miotełek rozpoczyna otwierający płytę utwór Extras, pozbawiony tematu i wykonany bez udziału fortepianu. Rychło do zawrotnych uderzeń Williamsa dołączają rozkiełznane już od wejścia saksofony i wtórujący im, niemniej ożywiony kontrabas, wraz z perkusją utrzymujący mimo wszystko dalszy przebieg kompozycji w pewnych ryzach. Pierwsze solo daje igrający tempem i melodią Shorter, akompaniuje mu zaś Peacock, z maestrią posługujący się techniką pizzicato, dobywający po saksofoniście świetną solówkę ze swojego basu. Nieustannie towarzyszy im Williams, korzystający nie tylko z miotełek, ale i z pałeczek, znakomicie kreujący wraz z basistą szerokie tło także dla późniejszego popisu Riversa, który, grając mroczniej, bardziej dziko i szorstko niźli Shorter, rwie własne solo, momentami wznosząc muzykę na ekstraordynaryjny poziom abstrakcji. Jako i na początku, tak też pod koniec gra cała czwórka, dzieło wieńczy jednak samotnie „miotełkujący” Williams, niejako wprowadzający odbiorcę do kolejnego numeru.

Uderzeniami pałeczek rozpoczyna się bowiem drugi na płycie kawałek Echo, samopas wykonany przez lidera. Jeśli Extras było pierwszym w studio zarejestrowanym w sierpniowy czwartek ’65 roku utworem, to Echo było ostatnim. Rozsądnie dobierając i ekonomicznie wykorzystując dostępne mu środki, z wielką precyzją oraz rzadkim wyczuciem, finezyjnie uderzając pałkami w zestaw perkusyjny Williams dowiódł, jak dojrzałym i zmyślnym był improwizatorem, wzorcowym perkusistą; nie głośno, bez ładu i składu hałasującym bębniarzem, lecz doskonale kontrolującym zarówno podległy mu instrument,  jak też niepowszednie swoje umiejętności i samego siebie artystą muzykiem. Nie dziw tedy, że w Echo mocą osobistego geniuszu wykrzesał z perkusji pokaźną paletę barw i cieni, kreując dźwiękiem wcale porywający, pięciominutowy obraz, jak Extras nie pozbawiony dozy humoru.

Wprowadzenie do spowitego tajemniczą aurą From Before stanowi alarmujące brzmienie grających unisono saksofonów, mogące kojarzyć się z nawoływaniami syren karetek pogotowia. Po chwili wchodzi pianino, któremu w opisywanym utworze przypada w udziale istotna rola. Szczególnie to właśnie ono tworzy frapujący, mistyczny nastrój, w jakim skąpane jest From Before, które obfituje w fascynujące, zanikające i powracające dialogi i monologi nie mogących częstokroć dojść do porozumienia, a tym samym kreujących wyjątkowo nieraz interesujące kontrasty saksofonistów; od czasu do czasu wybijającą się z tła na pierwszy plan, niespodziewanie buchającą grę perkusji; basową przemowę, zrazu stateczną, z biegiem sekund żywszą i już nie tak jak uprzednio majestatycznie stonowaną. Po nawiązującym do początku basowo-pianowym alarmie na scenie pozostaje jedynie Hancock, przekazujący słuchaczowi osobistą refleksję w postaci intymnej cody.

Jedyną wpadającą w ucho na Spring kompozycją jest Love Song. Przemianowana na Love Stone, znalazła się na Renaissance, wydanym w 1987 roku albumie Branforda Marsalisa, w którego powstanie włożył swój wkład i Williams. Tutaj zarejestrowana została przez kwartet, nie kwintet, gdyż w nagraniu nie uczestniczył Shorter. Ciepły, romantyczny, przyjemnie snujący się temat, swobodnie a ujmująco rozwijany jest w ciągu przeszło ośmiu minut najpierw przez Riversa, który przy wsparciu kolegów z czasem wyczarowuje coraz bardziej powikłane a szalone solo, potem przez przeistaczającego się z akompaniatora w solistę Hancocka, który opierając się na wyśmienitej sekcji rytmicznej istnie bajeczną opowiada historię, po gładkim przejściu już do końca doprowadzoną przez milczącego od kilku minut saksofonistę.

Płytę zamyka najdłuższy na niej utwór Tee, któremu, jak celnie zauważył krytyk muzyczny Bob Blumenthal, najbliżej spośród zgromadzonych na prezentowanym wydawnictwie do koncepcji muzycznych rozwijanych podówczas przez Drugi Wielki Kwintet Milesa Davisa**, aczkolwiek słychać tu też wpływy innych, dla przykładu Ornette’a Colemana. Pojawiają się dysonanse, asymetryczne unisona, gwałtownie rywalizujące z sobą o prymat głosy, z których na dłuższą chwilę udaje się wybić tenorowi Shortera. Jego pierwszorzędną solówkę podpierają misternym akompaniamentem Williams, Peacock i Hancock. Potem ten ostatni poczyna coraz mocniej domagać się gniewnymi czy kłótliwymi akordami o należną mu pozycję solisty, a gdy wreszcie ją zajmuje, godnie zastępuje zrzuconego z piedestału saksofonistę. Pod koniec sam jednak ustępuje pola i utwór ten, a zarazem cały album zostaje ukoronowany solem basowym Peacocka.

Spring to z zacięciem, werwą i nerwem zagrana płyta. Nieco mniej intrygująca od poprzedniczki, pozbawiona opus magnum na miarę zawartego na tamtej Two Pieces of One, podobnie jak Life Time stanowi jednak wcale wciągającą, ruchliwą i dynamiczną eksplorację kosmosu muzyki, szczególnie tak lubianego przez Williamsa, a popularnego w latach sześćdziesiątych free i avant-garde jazzu. Aczkolwiek nieznacznie ustępuje kilku innym dziełom, w których nagraniu do owego czasu Williams uczestniczył, więc obok wspomnianego już Life Time jegoż autorstwa choćby Out to Lunch Erica Dolphy’ego, Some Other Stuff Grachana Moncura III czy Fuchsia Swing Song Sama Riversa, stanowi godną uwagi pozycję. Pozycję niestety zapomnianą, a słusznie przez Blue Note na nowo przed kilku laty przypomnianą.

Spring to kolejne śmiałe wyzwanie rzucone słuchaczowi przez Williamsa. Kolejne, które podjąć warto. Bynajmniej nie ostatnie.

 

* Cyt. za: M. Davis, Q. Troupe, Miles. The Autobiography, New York 1990, s. 282, oraz M. Davis, Q. Troupe, Miles. Autobiografia, przeł. F. Łobodziński, Warszawa 2006, s. 290.

** Zobacz sporządzone przez Boba Blumenthala sleeve notes, zatytułowane A New Look at ‘Spring’, a zawarte w książeczce dodanej do wydanego w 2009 roku wznowienia Spring Anthony’ego Williamsa (Blue Note 50999 2 65138 2 9).

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.