ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Bon Iver ─ For Emma, Forever Ago w serwisie ArtRock.pl

Bon Iver — For Emma, Forever Ago

 
wydawnictwo: 4AD 2008
 
1. "Flume" [3:39]
2. "Lump Sum" [3:21]
3. "Skinny Love" [3:59]
4. "The Wolves (Act I and II)" [5:22]
5. "Blindsided" [5:29]
6. "Creature Fear" [3:06]
7. "Team" [1:57]
8. "For Emma" [3:41]
9. "re: Stacks" [6:41]
 
Całkowity czas: 37:19
skład:
Justin Vernon: vocals, guitar, engineering / Additional musicians: Christy Smith – drums, vocals / John Dehaven – trumpet / Randy Pingrey – trombone
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,3
Arcydzieło.
,1

Łącznie 5, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
12.04.2012
(Recenzent)

Bon Iver — For Emma, Forever Ago

O tym, że For Emma, Forever Ago to projekt Justina Vernona, nagrany w 2007 roku po rozpadzie jego poprzedniego zespołu można sobie przeczytać w Wikipedii. A także o całej masie faktów z tym związanych, niekoniecznie zaś mających bezpośrednie konotacje muzyczne. Oczywiście, warto je jednak poznać, bo to na tyle ważne kwestie, iż miały one wpływ na taki a nie inny kształt debiutanckiego albumu. Jakkolwiek jednak by nie rozpatrywać różnych zakrętów życiowych artysty, wychodzi nam z tej muzyki obraz niesamowicie uzdolnionego człowieka, który całe szczęście potrafi swoje natchnienia przekuć w muzykę zdecydowanie nietuzinkową, ba, wręcz tajemną.

Moje pierwsze spotkanie z Bon Iver (cóż znaczy nazwa zespołu też możemy sobie wyklikać w sieci) to powrót z pracy gdzieś z południowej Polski. Album dostałem na pendrivie, załadowałem na nośnik i tak około Częstochowy muzyka pojawiła się w moim odtwarzaczu. Niesamowite, że pędząc sobie dziurawą trasą E75 w stronę Łodzi nagle zorientowałem się, że słucham go po raz kolejny i kolejny. Króciutka to płyta, ledwie dziewięć krótkich nagrań (najdłuższe ma 7 minut i to w sumie ewenement wśród trzy – czterominutowych kawałków), więc zdążyła się obrócić w odtwarzaczu kilka razy, zanim przebrnąłem przez cudne korki zafundowane ongiś kierowcom przez geniusz prezydenta Kropiwnickiego. A potem jak to bywa – wystarczyłaby jedna nawiedzona, progresywna suita w rodzaju The Flower Kings i witałbym rogatki Pyrlandii. Człowiek jednak może się zamęczyć popisami instrumentalistów, więc dźwięki inne od tych, do których nawykliśmy często jawią ożywczym strzałem w arterię. Swoistą kofeiną na kilometry nudnej monotonnej, acz szybkiej jazdy.

Takową energią sprokurowaną z dźwięków okazał się być For Emma, Forever ago. Nietuzinkowa, niby tak oczywista i czerpiąca z dokonań poprzedników muzyka. No i owszem, mająca inklinacje w przeszłych latach, choć zarazem to nadzwyczaj oryginalna płyta. Zaczyna się od najbardziej chyba europejskiego utworu Vernona. Flume, to taka jego wersja muzyki … Kings Of Convenience. Jakieś akustyczne akordy gitar, klawisze właściwie tak minimalne, że niezauważalne, no i ten niewymuszony śpiew… i od razu mamy wniosek nr 1: takich nagrań nie wstawia się na początek płyty. Owszem, można je w tenże sposób kończyć, tudzież upychać podobne perełki pomiędzy kawałkami napędzającymi tempo tego świata. Ale jako utwór nr 1 – takie zagranie to start ku muzyce na zaś. Nikt w radiu (zet , jakkolwiek zwał) tego nie zagra, nie ma mowy, nie ten lans… Albo utwór nr 2 - błyskawiczny, tętniący bitem autostrady Lump Sum, gdzie prędkość muzyki niezwykle perfekcyjnie koresponduje z stałym widokiem zza okna. Harmonie a’la 4AD na początek, potem akustyczna gitara, mnóstwo dźwięków z pozoru nikomu niepotrzebnych. Genialne nagranie.  Co charakterystyczne – jest to album świadomie łączący gatunki z pozoru do się nieprzystające: bo gdzie tu można zestawiać folk rocka, indie, artrocka i nowe brzmienia? Taka mieszanina różnych muzycznych stylów winna ocierać się o blamaż, razić swoją pretensjonalnością. A jedyne, co uderza w słuchacza, to naturalność i swoboda. Jak w minisuicie (ha!, takowa też się na For Emma… znalazła) The Wolves, dwuaktówce, w której ów przykład mieszania gatunków objawić się powinien każdemu osłuchanemu wyznawcy muzyki. No i ten finał, najpiękniejsze nagranie, jakim jest utwór tytułowy: toż to takie Crosby Stills Nash & Young XXI wieku. Cudne harmonie wokalne, gitara akustyczna, solówka slide i rozkołysanie emocji i uczuć niedostępne zwykłym ludziom. Partia trąbki w finale pogłębia tylko nastrój zabójczo energetycznej kompozycji – jedziesz autem i noga sama opada na pedał gazu. Trzydzieści siedem minut najważniejszej muzyki 2008 roku.

Takie debiuty rozpalają nadzieję. Budzą w nas ochotę na szukanie dźwięków, które łakną naszego zafascynowania. Swoistego religijnego wręcz uniesienia, jakim obdarzamy kolejne poszczególne nuty i całe melodie. Oj, nieczęsto się to zdarza. Ale jak już się trafi, to… trudno się podnieść z kolan.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.