ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Hogarth, Steve & Barbieri, Richard ─ Not The Weapon But The Hand w serwisie ArtRock.pl

Hogarth, Steve & Barbieri, Richard — Not The Weapon But The Hand

 
wydawnictwo: Racket Records 2012
dystrybucja: Rock Serwis
 
1. Red Kite
2. A Cat With Seven Souls
3. Naked
4. Crack
5. Your Beautiful Face
6. Only Love Will Set You Free
7. Lifting The Lid
8. Not The Weapon But The Hand
 
skład:
Steve Hogarth - wokal
Richard Barbieri - klawisze
oraz:
Dave Gregory - gitara, gitara basowa
Danny Thompson - kontrabas
Arran Ahmun - perkusja
Chris Maitland - perkusja
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,2
Album słaby, nie broni się jako całość.
,2
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,11
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,6
Arcydzieło.
,20

Łącznie 44, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
16.03.2012
(Recenzent)

Hogarth, Steve & Barbieri, Richard — Not The Weapon But The Hand

Muzyka – jakkolwiek byśmy nie próbowali zdefiniować własnego widzimisię  - niezależnie od jej rodzaju zawsze powinna wywoływać emocje. Muzycy (kompozytorzy) woleliby pewnie, aby te odczucia słuchaczy nacechowane były wyłącznie pozytywnymi fluidami, ale z racji naszego (im więcej słuchamy, tym ono większe, prawda?) rozbestwienia w wyrażaniu opinii – często na owe pozytywne emocje nie ma już miejsca. To w sumie oczywiste, że każdy z nas odbiera twórczość artystów inaczej, a takowa rzecz, jak „obiektywna recenzja” nie istnieje. W większy lub mniejszy sposób bowiem nasze spostrzeżenia o sztuce to w gruncie rzeczy nasze subiektywne postrzeganie otaczającego nas świata. Wypadkowa zasłyszanych dźwięków, obejrzanych obrazów, przeczytanych książek i tego wszystkiego, co się nam przydarza na tym ziemskim padole. C’est la vie…

Nie jestem wolny od tych wad – żadna z moich recenzji obiektywną nie jest i nawet nie zamierzam tego zmieniać. Jeśli coś mnie poruszyło, to subiektywnie dam temu wyraz, jeżeli zaś odbiło się ode mnie z siłą kamienia rzuconego o betonową ścianę – też nie ma zmiłuj. Staram się nastawiać do muzyki (no, generalnie do świata) pozytywnie, a że czasami się nie da – nobody’s perfect.

W przeciwieństwie do szacownego kolegi z redakcji (którego recenzja TU) nie czekałem na recenzowany album. Nawet nie wiedziałem, że będzie, a to głównie dlatego, że z rzadka zapuszczam się ostatnio w rockowe okolice. Every year is getting shorter , never seem to find the time napisał kiedyś mój ulubieniec i jakoś ostatnio czuję się przytłoczony właśnie tym stwierdzeniem. A tyle jest jeszcze do zrobienia. Toteż incydentalnie wręcz wychylam głowę zza parawanu, jakim otoczyłem się sięgając po renesansowo – barokowe dzieła, a doświadczenie ostatnich kilku lat mówi mi, że zazwyczaj pierwsze słuchanie jakiegoś rockowego / popowego / alternatywnego … bla bla bla dzieła przyniesie mi właściwą opinię o takowym. Wóz, albo przewóz. Wte lub wefte, jak się to u nas mówi. No dobra, to jak jest?

Red kite … hanging in the sky…

To zdanie niech otworzy całą listę peanów pochwalnych, jakie poniżej przeczytacie na temat wspólnego dzieła Steve’a Hogartha i Richarda Barbieri. Wokalista Marillion (marillion?) i klawiszowiec Japan (Porcupine Tree? – eee, może gdzieś tam w znikomej części). Uff… specyficzne połączenie. Nagrali płytę, która, niczym ów Czerwony Latawiec zawiesiła niezwykle wysoko poprzeczkę dla muzyki rockowej (tak, z definiowaniem tego gatunku też może być problem) w 2012 roku.

Najpiękniejsze odkrycie, jakiego człowiek dokonuje w trakcie słuchania albumu to … brak nawiązania muzycznego obu artystów do ich obecnych macierzystych zespołów. Alleluja – krzyknijmy! Ta odmienność jest na tyle duża, że … Not The Weapon But The Hand  nie tylko nie jest jakąś wypadkową obecnych stylów macierzystych formacji obu muzyków, ale nawet nie jest zbiegiem oczekiwań, jakie moglibyśmy postawić przed Hogarthem i Barbierim mając na myśli najlepsze albumy Marillion i Porcupine Tree.  Dlatego kocham ten album – subiektywnie do bólu – uwielbiam, bo niesie dźwięki, jakich po tych starych wyjadaczach (sorry, ale to najprawdziwsza prawda) się nie spodziewałem.

Co więcej: muzyka, jaką na wspólnym dziele H&B znajdziemy jest zdecydowanie LEPSZA niż solowe nagrania obu artystów. Nie ma w niej bowiem ani hogarthowskiego rozmemłania, swoistej cukierkowatości, jakie niestety na płytach „Ejcza” zdarzały się dość powszechnie. Not The Weapon … dalekie jest również od surowej, odhumanizowanej muzyki z solowych albumów Richarda, tak, jakby głos Steve’a tchnął w te nagrania „życie”. Uff.. powiecie, no czy to tylko zasługa tych dwojga? Ależ skąd. Oprócz znakomitego wokalnie Hogartha (tak – wiem, rozpoznawalnego od razu, ale taka już dola wokalistów) mamy tu  wyróżniające się partie perkusji Arran Ahmuna (utwór otwierający album to maestria!), mamy świetnego Dave’a Gregory na gitarze (jest go tyle, ile trzeba – ani za dużo, ani za mało = genialne!), no i rzecz jasna pojawia się Chris Maitland (w Only Love Will Make You Free), którego gra zawsze dużo bardziej mi odpowiadała, niż poczynania jego następcy w Porcupine Tree.

Wyjątkowość Not The Weapon But The Hand wynika również z nietuzinkowego podejścia do melodii na tym albumie. Nie wolno oczekiwać, że te wyskoczą jak z kapelusza, bo to nie jest jakieś Blackfield, gdzie słodycz wylewa się z prawa i lewa, aż się człowiekowi robi niedobrze. O nie – Hogarth i Barbieri zadbali, by muzyka ich najnowszego projektu nie była uzależniona od melodii, a zarazem nie została zepchnięta na tory zupełnie jej pozbawione. Trzeba się w album wsłuchać, zachwycić się frazowaniem gitary, pasażami instrumentów klawiszowych, harmoniami wokalnymi (bo i takowe są) a z pewnością płyta nie sprawi wam zawodu.

Cieszę się, że potencjał obu artystów zaowocował tak znakomitymi nagraniami. Oczywiście osłuchany meloman znajdzie na tym albumie szereg odniesień. A to do solowych nagrań Davida Sylviana, a to do … późniejszego Talk Talk. Mnie wybrzmiewa w Not The Weapon również gdzieś między wierszami berlińska trylogia Davida Bowiego (te harmonie wokalne zwłaszcza!), no gitarowe ozdobniki sytuują album gdzieś między wczesnym King Crimson a No –Man.  A to chyba wystarczy?

Taka stałość, jak czerwony latawiec, zawieszony w powietrzu, nieruchomo (pozornie tylko) szarpany przez wiatr rzadko się zdarza w dzisiejszej muzyce. Takich dźwięków się nie promuje, bo ktoś uważa, że dołujące, mało ciekawe i generalnie społeczeństwo ma takich nagrań nie słuchać. I nie słucha. Docierają do nich nieliczni. Jak my…

Wyjątkowa muzyka – nie dla każdego.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.