ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Crazy World Of Arthur Brown, The ─ The Crazy World Of Arthur Brown w serwisie ArtRock.pl

Crazy World Of Arthur Brown, The — The Crazy World Of Arthur Brown

 
wydawnictwo: Track Records 1968
 
1. Prelude - Nightmare [3:28]
2. Fanfare - Fire Poem [1:51]
3. Fire [2:54]
4. Come and Buy [5:40]
5. Time/Confusion [5:11]
6. I Put A Spell On You [3:41]
7. Sponatneous Apple Creation [2:54]
8. Rest Cure [2:44]
9. I've Got Money [3:09]
10. Child Of My Kingdom [7:01]
 
Całkowity czas: 38:33
skład:
Arthur Brown - śpiew
Vincent Crane - instrumenty klawiszowe
Sean Nicholas - gitara basowa
Drachen Theaker - instrumenty perkusyjne
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,5
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,5
Arcydzieło.
,2

Łącznie 15, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
03.03.2012
(Recenzent)

Crazy World Of Arthur Brown, The — The Crazy World Of Arthur Brown

Pamiętam jak kilka miesięcy temu niemiłosiernie katowałem tę płytę w moim samochodzie, zazwyczaj wracając późno wieczorem z pracy. Wyjaśnić tutaj muszę, że jazda samochodem przez centrum Edynburga po północy w piątkową i sobotnią noc do najmilszych nie należy. Trzeba być niezwykle czujnym, aby nie rozjechać nawalonej dzieciarni, pętającej się po ulicach, która właśnie opuściła (a to czy w własnej woli czy będąc do tego zmuszonym przez przekonującą perswazję tzw. door-man’ów to już inna sprawa...) kluby nocne i puby. Nie ma co, jest to miejscowy, swoisty „szalony świat”.

Niemniej przygotowałem się wówczas do koncertu The Crazy World Of Arthur Brown, który miałem przyjemność obejrzyć na jesieni zeszłego roku w malutkim, ale klimatycznym edynburskim klubie The Caves niedaleko słynnej ulicy Cowgate. Fajnie było w czymś takim uczestniczyć. Łysiejący lider w hippisowych strojach w papuzie kolory, z wymalowaną twarzą, przywdziwający różne maski w (średnio) co drugim utworze, do tego sporo melorecytacji i teatralnego show. Wprawdzie w finałowym „Fire” Brown nie przywdział słynnego płonącego hełmu (zapewne organizatorzy nie pozwolili mu na to przestrzegając bezwględne reguły wyspiarskiego „health & safety”), ale urocza tancerka wywijająca wielkimi pomarańczowymi wachlarzami imitującymi ogień przyjamniej częściowo wynagrodziła brak słynnego rekwizytu.

Nie ma co, Artek zdawał się być na scenie pozytywnie zakręconą osobą, dla której czas zatrzymał się kilka dekad temu. Nie mówię tutaj o stanie psychicznym naznaczonym skutkami kilku wylewów w którym człek mentalnie żyje w latach 70-tych (niczym nasz słynny propagator „polskiej myśli szkoleniowej” Tojo Piechniczek, który wciąż twierdzi, że polska liga jest jedną z najlepszych w Europie), ale bardziej o stanie tęsknoty i nostaligii za pięknymi czasami, które minęły bezpowrotnie, a o których pamięć należy niezmiennie pielęgnować.

Szalony Świat zawsze będzie się kojarzył wszystkim zapewne z niezapomnianym „Fire”. Co by tu nie mówić, był to hit i zdawać się mogło, że zapowiedź wielkiej kariery. Jednak coś nie ułożyło się tak jak powinno. Pomimo przebojowego singla i udanej pierwszej płyty grupa zaczęła się sypać i umarła śmiercią nie tyle naturalną, co nagłą.

„The Crazy World Of Arthur Brown” jest jednym z kolejnych, pięknych świadectw tamtych czasów; sporo psychodelii, tajemniczości, chęci poszukiwań i tych wspaniałych brzmień przepełnionych organami Hammonda, energicznym śpiewem i orginalnymi kompozycjami.

„Prelude – Nightmare” ma fajny tajemniczy wstęp, swoją złowrogością mogący się kojarzyć z muzyką Krzysztofa Komedy do „Dziecka Rosemary” Romana Polańskiego, przechodzący w mocniejszy utwór ze świetną partią ogranów i śpiewem Arthura Browna często balansującym między szeptem, a krzykiem.

„Fanfare – Fire Poem” jest niczym innym jak dramatyczną melorcytacją, „przyozdobioną” szybką partią sekcji rytmicznej, organami i fletem kojarzącymi się z muzyką do nieśmiertelnego serialu „Święty” z Rogerem Moore’m, będącą zaledwie wprowadzniem do słynnego „Fire”.

„Fire” jest  - zdawać by się mogło – krótkim i treściwym utworem, który jednak niezwykle ciężko opisać, a jeszcze trudniej zrozumieć jego fenomen. Niby to tylko mieszanka prostej melodii, niezbyt wyszukanej partii organów (znanego później z Atomic Rooster) Vincenta Crane’a i ciekawego śpiewu (znów płynnie przechodzącego od spokojnego wokalu do dramatycznego i niemal piskliwego uniesienia), ale niezwykle mocno wgryzającego się w pamięć i nie dającego się łatwo stamtąd wyplenić.

„Come and Buy” jest chyba najbardziej złożoną kompozycją na płycie. Spokojny rytm, niemal przytłamszony śpiew lidera, smyczki pląsające gdzieś w tle. Z czasem jednak utwór nabiera dramaturgii i mocy, głównie poprzez przyśpieszenie rytmu w refrenie i nadaniu organom mocniejszego wyrazu. Takich łagodnych zmian tempa w przeciągu tych niewielu ponad pięciu miniut jest kilka, co sprawia wrażenie, że dużo w tym utworze się dzieje i nie wieje nudą. Do tego pod koniec pojawia się motyw trąbki, wykorzystany dwa lata później w utworze „Winter” na debiutanckiej płycie Atomic Rooster.

Połączone ze sobą tematy „Time/Confusion” udanie wspasowują się w brzmienie całości płyty; znów jest tajemniczo, mrocznie, ciężko (głównie poprzez pełniące główną rolę na krążku organy Hammonda), są szepty, są smyczki, zmiany tempa na niemal dramatyczne w drugiej części kompozycji (do tego wciśnięty w to wszystko przewodni motyw z „Fire”)... czyli psychodelia według pana Browna pełną gębą.

„I Put A Spell On You” jest jednym z dwóch coverów wykorzystanych na tej płycie (drugim jest „I’ve Got Money” Jamesa Browna). Czym się różni od kilkudziesięciu innych przeróbek tego klasyku Screamin’ Jaya Hawkinsa? Można by powiedzieć, że niczym wyjątkowym i zapewne dlatego wydawać się może kawałkiem układanki wciśniętym w całość nieco na siłę, niemal za pomocą pięści, nawet pomimo ciekawego przearanżowania utworu na potrzeby cięższego psychodelicznego brzmiania całości krążka.

„Spontaneous Apple Creaction” jest kolejną melorecytacją przypominającą i będącą kontynuwacją „Fanfare – Fire Poem”. Tutaj jednak drobna różnica wynika ze śmielej wykorzystanych, brzmiąco nieco floydowo, eksperymentów brzmieniowych.

„Rest Cure” oraz „I’ve Got Money” są nieco luźniejszymi fragmentami wydawnictwa, nie przytłaczającymi słuchacza tym psychodelicznym ciężarem z kilku poprzednich fragmentów płyty. Jest spokojnie, momentami nawet chwytliwie, z ciekawymi fragemntami zarówno wokalnymi jak i klawiszowymi.

Najdłuższy na płycie „Child Of My Kingdom” znów cieszy fanów rocka progresywnego swoją złożonością. Jest - na przemian - spokojnie i szybciej, jest ciekawy wokal, świetne partie Hammonda, jest dość luźna i nieco barowa partia fortepianu odegrana na tle niemal bluesowego podkładu (przechodząca z czasem w lekko jazzującą i mającą coś z kliamtu nagrań kwartertu Dave’a Brubecka), jest też rosnąca dramaturgia.

Taka sama nostalgia za starymi czasami, jaka ogarnia Arthura Browna w trakcie jego występów, ogarnia również mnie podczas słuchania płyt takich, jak ta, nawet pomimo faktu, że nie było mi dane naznaczyć swoją bytnością tamtych pięknych lat (albo odwrotnie: tamte czasy nie odcisnęły swojego piętna na moim żywocie). Niemniej słuchając takich wydawnictw jedyne, co nam pozostaje, to zamknąć oczy i spróbować przenieść się w czasie...

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.