ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Bush, Kate ─ 50 Words for Snow w serwisie ArtRock.pl

Bush, Kate — 50 Words for Snow

 
wydawnictwo: Fish People 2011
dystrybucja: EMI Music Poland
 
1. "Snowflake" - 9:48
2. "Lake Tahoe" - 11:08
3. "Misty" - 13:32
4. "Wild Man" - 7:17
5. "Snowed In at Wheeler Street" - 8:05
6. "50 Words For Snow" - 8:31
7. "Among Angels" - 6:49
 
Całkowity czas: 65:11
skład:
Kate Bush - śpiew, chórki, gitara basowa, fortepian, klawisze
Dan McIntosh - gitary
Del Palmer - gitara basowa (1), dzwonki
Danny Thompson - gitara basowa (3)
John Giblin - gitara basowa (4, 5, 6)
Steve Gadd - perkusja
Albert McIntosh - dodatkowy wokal
Andy Fairweather-Low - śpiew (4)
Elton John - śpiew (5)
Stephen Fry [Prof. Joseph Yupik] - głos (6)
Jonathan Tunick - orkiestracje, dyrygent
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,3
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,5
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,10
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,35
Arcydzieło.
,75

Łącznie 130, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
27.11.2011
(Recenzent)

Bush, Kate — 50 Words for Snow

I was born in a cloud...
Now I am falling.
I want you to catch me.
Look up and you'll see me.
You know you can hear me.
The world is so loud. Keep falling. I'll find you. (1)

Nie będę ukrywał, że to jedna z moich ulubionych i najważniejszych dla mnie artystek. Gdy myślę o kobiecych głosach, jako pierwsze przychodzą mi do głowy panie Mitchell, Sade i Björk. Nad nimi wszystkimi, niczym apetyczna wisienka na szczycie tortu, króluje Ona – Kate Bush. Zresztą „Kasia Krzaczek” to dla mnie coś znacznie więcej niż piękny wokal. To wspaniałe teksty-opowieści, muzyka i pewna część mojego życia. Pamiętam ile czasu zbierałem kiedyś kieszonkowe, aby kupić sobie wymarzony box This Woman's Work Anthology 1978-1990. Pamiętam też ile wieczorów i nocy poświęciłem na zasłuchiwaniu się w te albumy. Dziś przychodzi mi na myśl takie, może nieco dziwne porównanie: jeśli miałbym posłuchać ostatniej płyty w życiu, wybrałbym Moving Pictures Rush, jeśli miałbym znaleźć się na bezludnej wyspie i mógłbym zabrać ze sobą tylko jeden album, wziąłbym The Sensual World. Dlaczego? Abym go mógł dalej odkrywać, bo choć znam ten album na pamięć (zresztą jak każde dzieło Bush), wciąż wydaje mi się nie do końca odkryty i tajemniczy. Poza tym jest dla mnie w pewien sposób płytą najbliższą. Chociaż teraz, i to na poważnie, zastanawiam się, czy nie zabrałbym jednak ze sobą 50 Words For Snow....?

Sześć lat czekałem na nowy (z zupełnie nowym materiałem) album Kate, bo tyle czasu minęło od wspaniałego, dwuczęściowego Aerial. Gdy kilka miesięcy temu, zaraz po wydaniu Director’s Cut przeczytałem na stronie artystki, że wydaje nowy album, ucieszyłem się ogromnie i zacząłem nań wyczekiwać. Z czasem pojawiła się okładka, potem lista utworów, a mój apetyt rósł z każdą chwilą. Na krótko przed oficjalną premierą pojawiła się możliwość odsłuchania materiału w całości, w strumieniu on-line. Korciło mnie, aby to uczynić, ale zdołałem się powstrzymać i zaczekałem aż listonosz przyniesie mi wyczekiwaną paczkę. Pre-order zrobiłem kilka miesięcy temu i dwa dni po premierze nadeszła upragniona przesyłka znad Tamizy.

Słówko o wydaniu: śliczny digibook (podobny do Director’s Cut – bardziej tego jednopłytowego niż trzypłytowego wydania) z piękną książeczką, w której dominuje biel, szarość i czerń, oraz oczywiście z płytką w środku. Znając wcześniej listę utworów, których jest tu tylko siedem, spodziewałem się albumu trwającego około czterdzieści minut. Jakże się zdziwiłem, gdy po włożeniu nośnika na wyświetlaczu odtwarzacza pokazał się czas całkowity – „65:11”. Najkrótsza i zarazem kończąca album kompozycja to „Among Angels” trwa prawie siedem minut. Na 50 Words For Snow są utwory trwające osiem – trzynaście minut. Nie ma tu żadnych przebojów, nawet potencjalny singiel (podobno takowy jest) według mnie jest nie do wybrania. Jeśli ktoś wcześniej nie przepadał za Bush to i teraz pewnie jej nie polubi. Niestety przeczuwam, że wielu starym fanom nowy krążek nie przypadnie do gustu. Ale to nie jest płyta do podbijania list sprzedaży, do królowania na listach przebojów. Te czasy Kasia ma już za sobą. Obecnie nie jest też związana z żadną wytwórnią, raz na zawsze pożegnała się z EMI, które wydało jeszcze Aerial. Kilkanaście miesięcy temu artystka powołała do życia własny label o nazwie Fish People, w którym wcześniej ukazało się wspominane Director’s Cut, jak i wznowienia starszych płyt, zaś koncernowi powierzyła jedynie dystrybucję tego materiału. Nietrudno zauważyć, że na taką drogę wydawania swoich albumów decyduje się coraz większa liczba artystów – zarówno tych już od dawna obecnych na rynku, jak i debiutujących.

Jak wcześniej wspomniałem 50 Words For Snow pozbawione jest potencjalnych przebojów, jest też chyba najbardziej mrocznym, zimnym i surowym albumem jaki nagrała Kate Bush. Niektórzy uznają go pewnie za nudny i nieciekawy. W swojej strukturze album, przynajmniej dla mnie, jest sporym zaskoczeniem. Szczerze powiedziawszy to nie spodziewałem się pójścia Kate w tę właśnie stronę. Nie są to piosenki do jakich przez wszystkie lata przyzwyczaiła nas artystka. Poza głosem dominuje tu przede wszystkim fortepian, pojawiają się też ciekawe orkiestracje. Mamy tu piękne teksty, które układają się w całość, historie jakby zaczerpnięte z jej pamiętnika i genialną produkcję całości. W tej pozornej „monotonności” jest dużo wrażliwego i uduchowionego piękna. Mam tu wiele ulubionych momentów, ale te najbardziej to z całą pewnością liryczne „Lake Tahoe” i rozbudowane do ponad trzynastu minut „Misty”.

She was calling her pet, “Snowflake! Snowflake!”
Tumbling like a cloud that has drowned in the lake
Just like a poor, porcelain doll...

Her eyes are open but no-one's home (2)

Do „dawnej” Kate najbliżej jest chyba „Wild Man”, zaraz po nim następuje „Snowed In at Wheeler Street” z gościnnym udziałem Eltona Johna. Niesamowitą aurę wytwarza tytułowy „50 Words For Snow”, w którym profesor Joseph Yupik (w tej roli świetny Stephen Fry) wymienia pięćdziesiąt eskimoskich określeń białości śniegu.

50 Words For Snow to piękny, poruszający, bardzo klimatyczny i intymny album, przy okazji niezwykle trudny w odbiorze. Trzeba go podejść z kilku stron, posłuchać wiele, wiele razy, aby dobrze go poznać i przeżyć. Tylko wówczas mamy szansę, aby się w nim zakochać. Wspaniały do długiego zasłuchiwania się i smakowania. Idealna jest też pora jego wydania – przełom jesieni i zimy, czas wyczekiwania na pojawiający się w tytule i tekstach śnieg. Najlepszy muzyczny prezent, jaki dostałem w tym roku. Kate Bush zawsze była artystką dojrzałą, wyjątkową i chodzącą własnymi ścieżkami. A nową płytą potwierdza to tak mocno, jak chyba nigdy dotąd.

 

Fragmenty tekstów, których użyłem w tekście, pochodzą z następujących utworów:
(1) –  „Snowflake”
(2) – „Lake Tahoe”

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.