Po debiutach nigdy do końca nie wiadomo, czego się spodziewać. W tym zresztą cały ich urok. Obcowanie z czymś nieznanym, zupełnie nowym, dostarcza szczególnego rodzaju wrażeń. Zespół Neurasja wydał właśnie swoją pierwszą płytę, jednakże tworzących go muzyków nowicjuszami nazwać nie można. Wokalistka Asja i gitarzysta Karol Czajkowski współtworzyli debiutancki album etno-jazzowej grupy Alamut, natomiast sekcja rytmiczna, Wojtek Traczyk i Hubert Zemler, dołączyła do składu tejże formacji w nieco późniejszym okresie. Neurasja stanowi jednak zupełnie odrębny projekt, który gra „swoją” muzykę, bez zbytniego oglądania się na przeszłość.
Prawdę powiedziawszy, nie do końca wiem, jak opisać zawartą na tej płycie mieszaninę dźwięków. Mamy jazzową sekcję, która gra proste – choć nie do końca – hipnotycznie powtarzane rytmy, wokół których budowane są kolejne warstwy dźwięków: surowe gitarowe liźnięcia (czasem nawet trafi się przesterowany riff), zatopione w klimatycznych pogłosach i szumach, niekiedy spowite dyskretną mgiełką elektroniki. Sporo tu „brudnych” dźwięków, które nadają całości surowe brzmienie, czasem nawiązujące do bluesa a czasem do alternatywy i noir-rocka, choć przysiągłbym, że w dwóch utworach usłyszałem też przetworzone motywy reggae. Do tego dochodzi wysoki głos wokalistki, jednocześnie kruchy i mocny, którym wyśpiewuje melodie raz kojarzące mi się z rodzimym folklorem a innym razem z poezją śpiewaną. Jaki to styl nie wiem, ale wszystkie te dźwięki współgrają ze sobą idealnie tworząc spójną i bardzo nastrojową płytę.
Album dostarcza zatem wszystkich tych emocji i wrażeń, które towarzyszą odkrywaniu czegoś zupełnie nowego. Jeśli coś w ogóle łączy muzykę Neurasja z dokonaniami Alamut, jest to podobny rodzaj wrażliwości, którą cechuje umiar, brak pośpiechu i przekonanie, że czasem mniej może oznaczać więcej. Ponownie mamy więc do czynienia z nietuzinkową muzyką, która jest zarazem surowa i delikatna; transowa i zróżnicowana; gęsta a przy tym pełna przestrzeni… Być może to porównanie trochę na wyrost, ale przychodzi mi do głowy kultowy debiut grupy The For Carnation – tam również podstawą był nastrojowy blues, zagrany minimalistycznie i hipnotycznie, a w najlepszych momentach unoszący się w kosmiczne przestrzenie. Obcowanie z debiutem Neurasja może dostarczyć podobnych doznań, choć to pod wieloma względami zupełnie inna muzyka. Zamiast więc silić się na porównania, może najlepiej napisać, że to po prostu zbiór dziewięciu nieco mrocznych, spowitych papierosowym dymem piosenek podanych z nutą słowiańskiej melancholii. Innymi słowy, idealna płyta na długie jesienne wieczory.