Landscape to kolejna już na polskim rynku formacja tworząca w klimatach progresywnego rocka i po trochu - progresywnego metalu. Zadanie wybrali sobie panowie dosyć trudne, bowiem temat to już mocno wyeksploatowany a i polska szuflada z takim graniem pełna. O oryginalność coraz ciężej, a jeśli nawet uda się ją uchwycić, kokosów finansowych pewnie nie przynosi. Cóż, chcą muzycy chwalić się tym, co im w duszy gra – ich sprawa. Muszą jednak pamiętać o powyższych realiach. Tym bardziej, że debiut, tej powstałej trzy lata temu w Warszawie grupy, nie zachwyca. Siedem, zazwyczaj rozbudowanych i wielowątkowych kompozycji, w większości o 6 – 7 minutowej długości, po raz kolejny skłania do szukania jakichś tam porównań do Porcupine Tree (zresztą, pisze o nich w zapowiedzi płyty sam wydawca), choć są one raczej odległe.
Na bardziej wyrazisty trop naprowadza wokalista, Mateusz Iskandar, którego metaliczny głos chwilami brzmi niczym wokal Marco Gluhmanna, frontmana niemieckiej formacji Sylvan. Poza tym, sama muzyka Landscape wcale nie jest tak odległa od propozycji Niemców, zwłaszcza tego, co ci zaprezentowali na bardziej rockowym, ostatnim krążku, Force Of Gravity. A skoro jesteśmy przy wokaliście – w paru fragmentach możemy usłyszeć go w nieco mocniejszej, wręcz „growlowej” odsłonie. Od strony muzycznej mamy swoistą mieszankę bardziej klimatycznego i nastrojowego grania (Glass Curtains, Trail Of Memories) z graniem metalowym (Burning Ice), czy wręcz hardrockowym (Outside Of Nowhere).
I niby wszystko jest w porządku, tylko że tak naprawdę całość sprawia wrażenie… nijakości. Trudno tu doszukiwać się jakichś fajnych melodycznych rozwiązań, które ciągnęłyby kompozycję, bądź dobrze osadzonych popisów solowych. Najciekawiej prezentują się w tym kontekście numery nieco spokojniejsze, jak wspomniane już Glass Curtains i Trail Of Memories. Pozostałe kawałki mogą być tak naprawdę punktem wyjścia do dalszych poszukiwań, bo na razie sprawiają wrażenie szkiców z wieloma, posklejanymi ze sobą, pomysłami. Wyraźnym przykładem na to jest najdłuższy na albumie Through The Prism Of Time, w który muzycy wciskają nieco… muzyki średniowiecza. Cóż, trzymając się naszej artrockowej skali, to album jakich wiele… poprawny.