Jedna rzecz udała się Roguckiemu już na samym starcie. Muzyk, swoim debiutanckim solowym albumem, zupełnie odciął się od twórczości Comy – zespołu, dla którego jego artystyczna osobowość jest wręcz kluczowa. Nie bawił się zatem na przykład w jakieś gościnne występy przyjaciół z kapeli. A przecież to wcale nie rzadkość, gdy znany artysta porywa się na solowe poczynania, (wcześniej wszem i wobec oświadczając, że powali świat na kolana swoją nową muzyczną twarzą), będące niezgrabną mutacją dźwięków macierzystej formacji.
Loki – wizja dźwięku zaskakuje innością literacką i muzyczną. To że album jest konceptem pewnie nikogo nie dziwi, jednak sposób opowiedzenia historii muzyka o imieniu Loki musi intrygować. Tym razem artysta postawił na dosłowność i prostotę przekazu. Krytykanci jego literackich poczynań w Comie nie znajdą tu zbyt wielkiej pożywki dla kolejnych przytyków. Owszem, Rogucki w dalszym ciągu nie unika dosadności i wulgaryzmów (choćby Wielkie K), jednak wykazuje się przede wszystkim świetnym zmysłem obserwacji naszej szarej rzeczywistości. Bo Loki – wizja dźwięku to obraz polskiego prowincjonalizmu (Nie Bielsko), prześmiewcze spojrzenie na polski „szołbiznes” (Sopot) czy osobliwy obraz męskiego ego (Witaminki).
W sferze samej muzyki artysta unika długich form i wzniosłości. Stawia na zwartość, sporą przebojowość i duży stylistyczny rozrzut. Mamy tu bowiem i trochę popu, brytyjskiego rocka, grunge’u, grania alternatywnego i wreszcie.. góralskiego folku. Ma prawo to nieco irytować, niewątpliwie jednak świadczy o sporej odwadze i erudycji muzycznej twórcy. Najbardziej nośny w zestawie piętnastu numerów jest oczywiście kawałek promujący album (także klipem) Szatany, w którym nerwową, rozedrganą zwrotkę przeciwstawiono klarownemu i przy okazji bezczelnie przebojowemu refrenowi. Dodatkowo okraszono go surowym, gitarowym solo. Atrakcyjnością i przystępnością nie ustępują mu jednak otwierające album: Wizja dźwięku i Nie Bielsko. Następujący po nich Argonauci zaskakują stylizacją na wspomniany już zakopiański folklor, jednak takie Wielkie K uderza gitarowym brudem. Nie tylko w tej kompozycji czają się echa dźwięków The White Stripes. W najcieplejszej ze wszystkich piosenek, Małej, onirycznej, rozmarzonej, wręcz rozleniwiającej, słychać gdzieś dalekie nawiązania do radioheadowych No Suprises czy Let Down. Wpływy tej brytyjskiej formacji znajdziemy też w Piegach w lecie. Zaciekawić powinien nieco knajpiany Szwajcarski Nóż z dominującą gitarą akustyczną i harmonijką ustną. A jest jeszcze przejmująca Ruda wstążka. Udany debiut i odważny muzyczny skok… w bok.