ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Marillion ─ Misplaced Childhood w serwisie ArtRock.pl

Marillion — Misplaced Childhood

 
wydawnictwo: EMI Records Ltd 1985
 
1. Pseudo Silk Kimono 2'14"
2. Kayleigh 4'03"
3. Lavender 2'25"
4. Bitter Suite 7'56" i) Brief Encounter ii) Lost Weekend iii) Blue Angel
5. Heart Of Lothian 4'01" i) Wide Boy ii) Curtain Call
6. Waterhole (Expresso Bongo) 2'13"
7. Lords Of The Backstage 1'52"
8. Blind Curve 9'29" i) Vocal Under A Bloodlight ii) Passing Strangers iii) Mylo iv) Perimeter Walk v) Threshold
9. Childhood's End ? 4'32"
10. White Feather 2'25"
 
Całkowity czas: 41:18
skład:
Fish - v, Steve Rothery - g, Mark Kelly - k, Pete Trewavas - b / Ian Mosely - d
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,5
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,5
Album słaby, nie broni się jako całość.
,8
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,7
Album jakich wiele, poprawny.
,7
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,20
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,45
Arcydzieło.
,301

Łącznie 401, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
17.02.2011
(Recenzent)

Marillion — Misplaced Childhood

Oh I remember Toronto when Mylo went down
And we sat and we cried on the phone
I never felt so alone
He was the first of our own

Siedzę sobie w pustym hotelowym pokoju i myślę nad rzeczami, które mogły się ułożyć inaczej. Cokolwiek zrobię, gdziekolwiek zawieszę swoje spojrzenie, zewsząd wyłazi ku mnie udręka ludzkiego losu, płacząca nad kwestiami, które liczą się tylko dla niego samego. I jak tu wypełnić puste przestrzenie? Skoro spacer po zamkniętym obwodzie i tak prowadzi nas do myśli, że wszystko spieprzone? This world is totally fugazi…

Żeby jakoś się chronić przed natręctwem myśli, które szepczą, że mogło być jednak inaczej próbuję sobie zagrać te co weselsze kawałki. Takie miłosne pieśni bez wartości, mówiące, że właściwie nigdy dla mnie wiele nie znaczyłeś. Nic bardziej błędnego – wystarczy tylko spojrzenie na półkę z płytami, na chłopięcą twarz cherubinka z okładki i wszystko wraca z siłą tych wszystkich kolizji, w jakie przyszło mi się wbić. Zdruzgotany? Pewnie, I've never been so wasted i nic nie poradzę, że taka dopadła mnie męka własnych szmaragdowych kłamstw. Bo oto jest moje utracone dzieciństwo, co właśnie się skończyło. Nagle, z dźwiękiem przychodzącego maila. Nawet ułamek sekundy nie trwało pukanie ponurego posłańca – po prostu w jednej chwili świat się zmienił i nic już nie będzie jak kiedyś.

Znacie to uczucie, gdy ma się 15 lat, a świat wygląda niezwykle. Starzy ludzie, to ci co mają więcej niż 30, rodzice to inna galaktyka, a my jesteśmy młodzi, natchnieni i pełni poetyckiej wiary w przyszłość. Toteż żyjemy sobie w tym kimonie ze sztucznego jedwabiu, licząc na uśmiech losu, na to, że przykryją nas bransoletki papierosowego dymu i będziemy sobie tak śnić bezpieczni w przystani własnych słów. Bladzi uciekinierzy niespełnionych lub wzgardzonych miłości. Czyż nimi nie jesteśmy? A kto nie kreślił serc na murze, nie wycinał ich nożem w korze drzew… kto dziś nie śle zawoalowanych pocałunków emotikonami (tylko my wiemy, że to nie zabawa, a wyznanie miłości). I nawet gdy potem – nie wiadomo skąd – przychodzi tęsknota za spacerem po parku i śpiewem dzieci, które biegną przez tęczę nie chcemy litości. Nie chcemy być niczyim dłużnikiem za miłość. To nie my.

A tak rozpaczliwie pragniemy odmiany, że pociąga nas nawet przygodnie spotkana Magdalena z duszą czarną jak okładka świętej księgi chrześcijan. Spoglądamy na piękność przy barze, powtarzając słowa poety:

She was a wallflower at sixteen
She'll be a wallflower at thirty four

I gdy już robi się zbyt późno na bazgranie na papierze, gdy czujemy, że zaraz coś w nas pęknie – szukamy ucieczki, ostatniej deski ratunku. W telefonie, w mailu… choć zanim sygnał w słuchawce zmieni się w głos po drugiej stronie – ze strachem zrywamy połączenie.

Nie ma dla nas przyszłości – na krawędziach nicości, na pustej drodze donikąd, na krawędzi niezdecydowania balansujemy, wystawiając kciuk na wiatr. I nawet, gdy poczujemy, że przypływ się cofa … nie potrafimy się odnaleźć i nagle nachodzi nas ochota na ostatnie cięcie.

Słucham sobie tego wieczoru Misplaced Childhood Marillion i myślę, co mogłem zrobić, by taka wiadomość nie przyszła. Wokalista śpiewa jak natchniony, klawiszowe pasaże Marka Kelly’ego są niczym balsam dla zbolałej duszy, a Steve Rothery tak pięknie gra te swoje solówki, że aż chce się żyć. No właśnie…

Wyszedłem na ulicę w roku osiemdziesiątym pierwszym
Znalazłem serce w rynsztoku oraz koronę poety
Czułem pocałunki drutu kolczastego i lodowe łzy
Gdzież byłem przez te wszystkie lata…

Smutne. Zamieniłem rok ’81 na 2011 i nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. I pewnie wielu z was na to nie odpowie. Dlatego też…

“Some of us go down in a blaze of obscurity”

Żegnaj Przyjacielu.
Dobiesław “Dobas” vel “Jester” Frąckowiak odszedł od nas na zawsze.
 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.