W coraz trudniejszej sytuacji stawia mnie duet Russell Allen (Symphony X) i Jorn Lande (Jorn, Masterplan) wraz ze swoim kolejnym krążkiem. Bo cholernie lubię takie granie a i do obu panów mam sporą słabość. A co by jednak nie napisać, ci dwaj herosi metalowego wokalu nagrali trzeci już krążek „toćka w toćkę” przypominający dwa poprzednie. I to w każdym aspekcie. W dalszym ciągu głównym kreatorem projektu jest twórca muzyki i części tekstów, odpowiedzialny za gitary, klawisze a nawet wokale, Magnus Karlsson. W... dalszym ciągu wokalistom towarzyszy perkusista Jamie Salazar, a za identyczną niemalże oprawę graficzną odpowiada Rodney Matthews (Asia, Magnum, Diamond Head). No i wreszcie, podobnie jak na The Battle i The Revenge, artyści prezentują melodyjny metal, trochę hard, trochę heavy… Konia z rzędem temu, kto po wymieszaniu wszystkich numerów ze wspomnianych albumów, przyporządkuje je po wysłuchaniu do odpowiedniego albumu!
Dobra, porzućmy te uwarunkowania. Co nam zostanie? Fajny, melodyjny album z hardrockowym pazurem, świetnie zagrany i kapitanie zaśpiewany przez absolutnych mistrzów stylu. To naprawdę fascynujące, że słuchając każdego numeru z The Showdown ma się wrażenie, iż gdzieś już tę melodię się słyszało (inżynier Mamoń, któremu jak wiadomo, tylko takie melodie się podobały, byłby przeszczęśliwy). Potwierdzają to żywsze, otwierające i promujące zarazem album, The Showdown i Judgement Day (do tego drugiego nakręcono teledysk, który w tej recenzowanej, digipackowej wersji, znajdziecie na płycie). Sporą część utworów zaczyna klawiszowy, cukierkowy wstęp, po którym dopiero wcinają się mocne hardrockowe riffy (Never Again, The Artist). Nie brakuje obowiązkowych ballad, całkiem niezłych zresztą (Copernicus, Eternity).
Wszystkie piosenki, bo chyba najlepiej tak je zwać (patrz: ładna Maya), mają refreny, które natychmiast możemy śpiewać z Jornem, bądź Allenem (jeżeli oczywiście zniesiemy to, że wypadniemy przy nich dosyć blado). Najmniej ciekawie prezentuje się, faktycznie niepotrzebnie doklejony w formie bonus tracka, ostatni Alias. Ale to i tak mały zgrzyt, bo po resztę, fani poprzednich wydawnictw Allena i Lande mogą spokojnie pędzić do sklepu.