ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu OST ─ Tanoshii Muumin Ikka - Sunafukin No Tabidachi w serwisie ArtRock.pl

OST — Tanoshii Muumin Ikka - Sunafukin No Tabidachi

 
wydawnictwo: KICA 1990
 
1. Yume No Sekai He~Muumin Tani Aki Desu
2. Muumin To Nakama Tachi
3. Yume No Sekai He [Instrumental]~Gawa No Hotori De
4. Kun Ha Minami He
5. Boku No Negai
6. Shin Ha Bouken
7. Sunafukin No Tabidachi
8. Muumin Tani Fuyu Soshite~Tooi Akogare
 
skład:
Sumio Shiratori - composer
Emiko Shiratori - vocals
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,9

Łącznie 9, ocena: Arcydzieło.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
23.12.2010
(Recenzent)

OST — Tanoshii Muumin Ikka - Sunafukin No Tabidachi

Nasz serwis lubi szokować, co udowadnialiśmy już wiele razy. Po Strzyżu i jego Boney M. znowu kolej na mnie... Soundtrack do Muminków? No prośba! Na pierwszy rzut oka wygląda to raczej na niepoważny dowcip albo nieporozumienie, bardziej nadające się na początek kwietnia. Ja jednak powiem śmiało… A dlaczego nie?


Stosunkowo niewiele lat przeżyłem na tym świecie i pewnie jeszcze niewiele o nim wiem, a wszystko przede mną. Jednak już dzisiaj powiedzieć mogę, że każdy rok przynosił i przynosi wciąż to nowe fascynacje, doznania, emocje, uczucia i dźwięki. Zawsze coś ekscytująco nowego, coś co zafascynuje na bardzo, bardzo długo. Natomiast rzeczy, które urzekały mnie kiedyś odchodzą w niepamięć i nie smakują już nigdy tak samo.


Następnie Człowiek odkrywa, że są uczucia, które drzemią w nim głęboko ukryte i od dawna tylko czekały na impuls, który miał je wydostać. Tak oto natrafiłem na ten album, na tę cudowną muzykę. Okazała się ona niezwykłym powrotem i pewnie jedną z pierwszych, które usłyszałem.


Oto, Kochani, soundtrack do jednej z najbardziej magicznych bajek dzieciństwa, nie tylko mojego. Muzycznie kojarzona przede wszystkim z bardzo kiczowatą czołówką w wykonaniu Wiktora Zborowskiego. Pamiętacie? Latanie na chmurkach i „papa papa papa mama mama”. No właśnie, nie zachęcało nigdy do oglądania. Dlatego kiedy mówię, że Muminki miały cudowną muzykę, niewiele osób podchodzi do moich słów poważnie. Nic bardziej krzywdzącego! To właśnie muzyka uczyniła z tego serialu coś wyjątkowego. Długo szukałem albumu, który oddawałby i zawierał to, o co mi chodziło. Oto on.


Z każdymi świętami, których nie mogę już zaliczyć do okresu dzieciństwa, odkrywam na nowo, że Boże Narodzenie to już nie to samo. Co roku ta sama bajka, w której człowiek widzi dzisiaj przede wszystkim galopującą inflację, zwiększone wydatki, nieznośny konsumpcjonizm i te same, ograne melodie w hipermarketach, które mają zmusić nas do kupowania więcej. Prawdziwy urok świąt albo przepadł bezpowrotnie albo przewija się przez moment swoim wątłym cieniem w nielicznych chwilach. Cholera gdzie te czasy, kiedy dziecko siedziało i czekało z utęsknieniem na świąteczny odcinek Kubusia Puchatka, na prezenty, choinkę? Nic już nie jest takie samo. Nawet telewizja nie stara się już rozdmuchiwać świątecznego klimatu i o nic nie dba. Nie pooglądasz niczego, nieważne czy masz 5 lat czy 50. Lepiej wyślij darmowy i pusty SMS, a te piękne sanie Mikołaja z ABS-em mogą być Twoje…


Jest tutaj sporo sielankowo-bajkowej muzyki, która pewnie nie zdobędzie uznania pośród wielu, czytających ten tekst osób. Ot takie plumkanie do bajeczki, na dodatek przeplatane słuchowiskiem po japońsku. Z drugiej strony każdy dźwięk jest przemyślany, a w wielu momentach aranżacje rozmachem dorównują Mandalaband, Barclay James Harvest, czy innym progresywnym klasykom, którzy nigdy nie szczędzili w środkach. Wystarczy uważniej zawiesić ucho, żeby uświadomić sobie piękną prawdę – to wcale nie jest jakieś tam odgrywanie zwykłego czegokolwiek, co by dzieciaki się cieszyły. To muzyka najwyższej klasy, zadbana do najmniejszego, najbardziej trywialnego szczegółu. Chyba każda ścieżka zawiera w sobie tak naprawdę przynajmniej dwa utwory, a przez ostanie dziesięć minut przeplatają się chyba cztery albo pięć. Wszystko krótkie, ale treściwe. Niewiele dzisiejszych seriali dla dojrzalszej publiczności uzbierałoby tyle materiału na płytę. Może żaden? A co dopiero mówić o dobranockach dwudziestego pierwszego wieku.


Jako całość rzecz jest naprawdę przyjemna i solidna, ale niektóre momenty to istne perły. Kun Ha Minami He od trzeciej minuty zabiera w inne światy. Tajemnicze, niepowtarzalne, boskie dźwięki i czarują naprawdę za każdym razem. Tak samo Boku No Negai od trzeciej minuty – kojąca melodia na flecie, delikatne tło… Przy takim utworze tylko rozmarzyć się w najpiękniejszy dzień życia. Natomiast moim ulubionym momentem muzycznym tego albumu, a także z całego serialu jest Sunafkin No Tabidachi. Genesis z czasów „A Trick of the Tail” spotyka Tangerine Dream. Nie uda mi się o tym nic więcej napisać. Zdumiewające trzy minuty, po prostu zdumiewające. No i jeszcze wspomniana, dziesięciominutowa końcówka. Urocze Tooi Akogare, a zaraz po nim, w czwartej minucie, czarodziejska minuta. Jedna minuta, której piękno wydaje się trwać wieczność.


…a potem odrywam się jak najszybciej od tych ponurych myśli i staram poczuć, przeżyć i cieszyć świątecznym czasem. Zapomnieć o wydatkach, powtórkach Kevina i rzępoleniu w sklepach. Uradować z leżącego śniegu, ulepić bałwana, wypić gorącą czekoladę i choć przez chwilę stać się dzieckiem. Może pogrzebać w płytach i odpalić starą, uwielbianą niegdyś bajkę i dobrą muzykę. Nikt jeszcze nie zmusza przecież do telewizji, Last Christmas i kolęd. A przede wszystkim… Nikt nas nie zmusza do narzekania! Nikt nie wmawia, że święta są beznadziejne. Tylko my sami. Nie róbmy tego.


Sumio Shiratori stworzył muzykę niezwykle ciepłą i śliczną. Muzykę, której magia nie może się równać z żadną inną, skierowaną do dzieci. A w pewnych momentach bije na głowę wszystko, po prostu wszystko… Nie bez powodu wybrałem taki moment, żeby napisać tę recenzję. Ten album, a zwłaszcza Tooi Akogare idealnie pasuje do świątecznej i ogólnie zimowej aury. Spróbujcie, a nie pożałujecie;-) W końcu ile razy w kółko można przeplatać Wham i Mariah Carey? Chociaż wątpię, żeby cokolwiek uchroniło te czarodziejskie, muminkowe melodie od zapomnienia.


I możecie nazwać mnie nieobiektywnym szaleńcem, ale odnoszę czasem wrażenie, że te wszystkie akcje „O patrzcie! Znaleźliśmy coś brzydkiego/zboczonego w starej bajce” są wytworem ludzi, którzy produkują te dzisiejsze. Zrażeni rodzice nie sięgną po nie i nigdy nie dowiedzą się jaki chłam jest teraz wciskany dzieciakom. Bo po co się wysilać, żeby stworzyć ciekawe postacie, klimat, napisać naprawdę dobrą muzykę? Przecież to tylko bajka i piosenki dla dzieci… Ale wiecie co? Chociaż przez te wszystkie lata w sumie nie pamiętałem muzyki z Muminków, to po odkryciu jej na nowo zrozumiałem, że siedziała we mnie przez całe życie.


I to też jest magia…
 

 

Recenzje zespołu

recenzja albumu OST - Heat
OST
Heat
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.