ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Marillion ─ marillion.com w serwisie ArtRock.pl

Marillion — marillion.com

 
wydawnictwo: Castle Music Ltd. 1999
 
01. A Legacy [06:18]
02. Deserve [04:23]
03. Go! [06:13]
04. Rich [05:43]
05. Enlightened [05:01]
06. Built-in Bastard Radar [04:54]
07. Tumble Down the Years [04:32]
08. Interior Lulu [15:16]
09. House [10:15]
 
Całkowity czas: 62:25
skład:
H - voc;/Steve Rothery - guitar/ Pete Trewavas - bass/ Mark Kelly - keyboards/ Ian Mosley - drums
oraz gościnnie: Neil Yates - trumpet/ Ben Castle - saxophone
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,22
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,7
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,5
Album jakich wiele, poprawny.
,4
Dobra, godna uwagi produkcja.
,11
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,11
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,11
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,12
Arcydzieło.
,30

Łącznie 114, ocena: Dobra, godna uwagi produkcja.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
19.02.2004
(Recenzent)

Marillion — marillion.com

statystyka. statystycznie to wychodzi tej płycie 3, ale wiem, gość, który napisał książkę pt. „jak kłamać za pomocą statystyki” dostał za to nobla. ale zasady są zasadami, i płyta powinna mieć jedną ocenę. a jak nie można inaczej ?

w 1999 roku wracałem do marillion po dłuższej przygodzie z blues rockiem. to wcale było zaplanowane rozstanie, przeciwnie – nasze drogi rozeszły się jakoś tak naturalnie – po afraid of sunlight nie mogłem jakoś odnaleźć sensu w tych nowych nagraniach.

na marillion.com czekałem jak nigdy. nie zrażał mnie zapowiadany, super-modny wówczas tytuł (ileż to zespołów nazwało podobnie swoje płyty ?!). wróciłem wtedy z delegacji z krakowa, a płyta jechała ze mną. wiecie, jestem z tych, co nie psują sobie wrażenia odsłuchem na głośniczkach laptopa, więc mrowienie w palcach naszło mnie już gdzieś koło częstochowy i za cholerę nie chciało opuścić.

płyta ... nie zniechęciła mnie nawet okładka, autorstwa „obdarzonego wyobraźnią iście kosmiczną” bill’a smith’a. powiem tak: trzeba bardzo dużo wyrozumiałości, by zaakceptować jego dzieło.

[ocena: 1 – dla tej części.]

muzyka. byłaby całkiem niezła, może zasługiwałaby na 6 punktów w caladanowskiej skali, gdyby nie ta cholerna nijakość prawie wszystkich kompozycji. załamać się można, słuchając takich nagrań, jak tumble down the years. fajna piosenka, ciekawa partia instrumentów klawiszowych, gitara rothery’ego pogrywająca sobie w tle miło i przyjemnie ... i ten refren: let’s go together, let’s stay together, we’ll tumble down the years, brzmiący niczym skrzypienie drzwi w cichą noc. mam wrażenie, że wszystkie 7 pierwszych kompozycji z tej płyty, to jakieś cholerne dema, albo odrzuty z innych sesji. a legacy jest typowym dla tego marillion początkiem płyty: ma odstraszyć nabywcę ! nie wiem czym spowodowany jest ten problem, ale – wyłączając ... holidays in eden – wszystkie pozostałe płyty począwszy od seasons end rozpoczynają się od nagrań, które zwalają z nóg z rozpaczy !

deserve nuży wręcz tym swoim prostackim rytmem, a saksofon w finale już zupełnie nie pasuje do tego nagrania. go ! jawi się wśród tych siedmiu nagrań niczym perła rzucona między ..., co z tego, skoro brzmi niczym zapis jakiejś próby, lub czegoś podobnego. warto tego nagrania posłuchać dla partii gitary rothery’ego, bo dzięki temu można spojrzeć, jak rozwijał się pomysł solówki, która później ozdobiła this is the 21st century. broń boże nie mówię, że to plagiat, raczej nazwałbym go! przymiarką to 21st century.

rich niestety kończy się w momencie, w którym zaczynało się robić ciekawie. no cóż, „rzeczy jakie są, każdy widzie” śpiewa h, „nie ma kłamstw, łez, wszystko jest iluzją”. inna sprawa, że ten najciekawszy fragment utworu dziwnie przypomina nagrania dire straits. z tego co ostatnio słyszałem, nie jest to jedyne odniesienie marillion do muzyki zespołu knopflera. ale zobaczymy ... co nam przyniesie studyjna wersja angeliny.

największy żal mam przy enlightened. to mogło być naprawdę „wielkie” nagranie. nie wiem, co zaważyło. balladowy wstęp, ciekawe solo we środku, fortepian (a jak mówi nasz nieoceniony jerry: „jak jest fortepian, to muzykę biorę w ciemno”). jakaś czająca się w mroku tajemnica ... i magia, która umiera, niczym kwiat na mrozie.

nagrań 6 i 7 od razu sobie oszczędźcie. to strata czasu i totalne dno.

[ocena 10 dla tej części]

interior lulu sprawia wrażenie nagrania z innego świata. nawet ta zupełna zmiana tempa, dająca wstępne złudzenie sklejenia na siłę po kilku przesłuchaniach może zostać odebrana jak zaleta. początek – melodia podawana przez bas pete’a, oszczędne pobrzdękiwania gitary steve’a i klawiszy mark’a tylko pogłębiają nastrój tajemniczości. dalej jest tylko lepiej ... w ogóle melodyjność pierwsze – że tak powiem części – utworu jest porażająca.

„te wszystkie deszczowe emailowe dni, gdy leżysz w łóżku ...”

sądzę, że tak dobrego zakończenia utworu, jak rozimprowizowane interior lulu marillion nie nagrał wcześniej. z żadnym wokalistą ....

house jest już poza wszelką krytyką. trąbka, senny nastrój, muzyka sącząca się z głośników niczym dobre wino, to jest marillion, jakiego dawno nie słyszałem.

„patrzymy na to i nie potrafimy niczego dostrzec ...”

bardzo prawdziwe, h, bardzo.

ps. musi być, bo płyta zawierała ps. zrobiono to nietypowo – każdy, kto kupił oryginał, mógł oderwać kawałek wkładki i wysłać do marillion, a w odpowiedzi przyszedł bonus do .com. bonus zawiera kompilację nagrań z różnych płyt wydawanych przez racket records, więc nie będę ich tu omawiał.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.