ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Marillion ─ Brave Live 2002 w serwisie ArtRock.pl

Marillion — Brave Live 2002

 
wydawnictwo: Racket Records 2002
 
Bridge
Living With The Big Lie
Runaway
Goodbye To All That
Wave
Mad
The Opium Den
The Slide
Standing In The Swing
Hard As Love
Hollow Man
Alone Again In The Lap Of Luxury
Now Wash Your Hands
Paper Lies
Brave
The Geat Escape
Fallin’ From The Moon
Made Again
 
skład:
Steve Hogarth / Steve Rothery / Mark Kelly / Pete Trewavas / Ian Mosley
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,14

Łącznie 22, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
15.12.2003
(Recenzent) , (Recenzent)

Marillion — Brave Live 2002

Oto chwila prawdy. Trwająca może trochę długo, bo ponad minut. Marillion wydał na DVD zapis koncertu, który odbył się w 2002 roku, z okazji spotkania z fanami w Weekend z Marillion.

Ktoś wpadł na „genialny” pomysł odgrzania suity Brave. Ktoś, pewnie FF, czyli fanatyczni fani, zapatrzeni w swój zespół bez cienia krytyki. Marillion zaprezentowali więc swoje magnum opus, jak sądzą niektórzy i dzięki technologii DVD możemy dziś usłyszeć i na dodatek zobaczyć, co z tego wynikło.

Makabra.

Ale po kolei. Suita Brave wielka nie jest. Powstała – jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi –niczym chwytanie się brzytwy przez tonącego. Po koszmarnym albumie Holidays In Eden, któren okazał się być klapą artystyczną i komercyjną Marillion chcieli odzyskać miłość swoich wiernych, choć lekko wątpiących już fanów. Stworzyli album, będący zlepkiem kilkunastu pomysłów muzycznych, pozornie ciekawego tematu i lekko chyba już wówczas nieświeżej idei concept-albumu. Album mający niejako stanowić antidotum na ich wcześniejszy sukces z tym innym wokalistą. To pewnie taka polityka, nie do końca zrozumiała dla niżej podpisanego. Nie ostatnie takie zagranie zespołu (vide This Strange Engine stworzony niczym alternatywa Grendela).

No dobrze, powiecie – konkrety misiek, a nie puste słowa.

Najpierw dźwięk. „Zwykłe” Dolby 2.0. Mnie to razi. Jak mam wydać prawie 100 złotych na kupno DVD, to chciałbym mieć możliwość wyboru. Nie oczekuję każdej nowinki, ale dźwięk w DTS-ie, czy choćby Dolby 5.1 byłby bardziej wskazany. Dawałby pełne odzwierciedlenie (o ile to możliwe przy takim materiale) złożoności i głębi muzyki, ukazywałby subtelność gitary Rothery’ego, pasaże Marka Kelly’ego też tylko zyskałyby na tak zrealizowanym dziele. A co dostajemy ? Marnie, naprawdę marnie zgrany koncert. Po „normalnym” odsłuchiwaniu tej płyty każdą następną trzeba przyciszyć. Nawet Recital Of The Script, brzmi o niebo lepiej (choć to przecież różnica dwóch epok) niż Brave. Basów jak na lekarstwo, wysokie tony też jakoś obcięte. Aż sprawdzałem, czy ze sprzętem wszystko w porządku.

Obraz niestety pozostawia równie dużo do życzenia. Przede wszystkim radzę uważać wszystkim, którzy nie mają supernowoczesnych telewizorów. Mogą się zatem zdziwić, gdy się okaże, je koncert jest nagrany w systemie NTSC, więc obraz na ekranie jest czarno-biały, o rozdzielczości jak z lat pięćdziesiątych. Poza tym, sposób realizacji, niestety (który to już raz ?), to przede wszystkim technika nakładania obrazów na siebie. No fajnie, tylko przy Runaway ma się tego serdecznie dosyć.

Na koniec kilka zdań komentarza wspomnianej przeze mnie „makabry wykonawczej”. Otóż tak „grającego każdy sobie” zespołu Marillion, to ja dawno nie widziałem. Najmniej w sumie mam do zarzucenia Hogarth’owi. Facet śpiewa, jak potrafi i tyle. A że w paru miejscach wychodzi niespecjalnie, cóż, widać było się niespecjalnie przygotowanym. Takim magnum opus koszmaru jest Alone Again In The lap Of Luxury, zarżnięte wokalnie we fragmentach, w których ktoś wpadł na pomysł śpiewania refrenu na głosy. Zamiast kalifornijskiego śpiewu a’la The Mamas And The Papas wyszło beczenie, obrzydliwe wręcz, w stylu Comfortably Numb śpiewanego swego czasu przez Van Morrisona w Berlinie. Rothery – na tym koncercie nie istnieje. Nie wiem, czy on już umarł i Japończycy zrobili jego wierną kopię, która odgrywa te solówki bez jakiegokolwiek zaangażowania. Jeśli kiedyś poruszały was jego sola na gitarze, to nie oczekujcie zbyt wiele. Za drugim, no trzecim przesłuchaniem jeo gra tak was „rozpali”, że spadniecie na dywan, zasnąwszy w fotelu. Mosley wali w perkusję, jak cepem (waszmość machasz jak cepem :-)) A Kelly i Trewavas ? [... wzdrygnięcie ramion...]

Serce mnie boli, gdy oni tak „still drowning”.

ps. DVD zawiera również wywiad z członkami zespołu, przeprowadzony w kwietniu 2002 roku. Niestety. Tylko w wersji oryginalnej (bez tłumaczeń), co w przypadku wydawania DVD dla fanów z różnych krajów jest ich zwykłym „olaniem”. Potwierdza się moje zdanie, że jesteśmy dla nich niczym te biedne, bezpłciowe i nijakie anoraki z okładki Anorak In UK. Wasz ... Krzyczący w Tłumie Kris.

votum separatum by Van Marillo

Gdy w 1994r. Marillion dotarł po latach przerwy do Polski (Sopotu nie liczę) nie obiecywałem sobie za wiele. Co prawda album brave był czymś na co od lat rzesze fanów czekały: ciekawym, pięknym, koncepcyjnym dziełem, w którym marillion po raz pierwszy na nowo zdefiniował swoje brzmienie. Koncerty okazały się spełnieniem marzeń – „nowy” wokalista w szczytowej formie, parateatralna oprawa, doskonałe brzmienie – cóż więcej mógłby chcieć fan tego zespołu. Pozostały wspomnienia i kilka zdjęć...marillion nigdy nie wydał na video zapisu tamtych dni...choć występy były rejestrowane. Nic więc dziwnego, że informacje o tym, że dla swych fanów zespół postanowił po latach wykonać na żywo całą suitę raz jeszcze musiały podnieść poziom adrenaliny u wielu osób. I podniosły... to były magiczne chwile. Być może jednak niepotrzebnie zarejestrowane i wydane na okazjonalnym CD oraz DVD. Z ekranu telewizora tej magii uchwycić się nie da z dwóch powodów: strona techniczna DVD pozostawia wiele do życzenia – nie wykorzystano możliwości tego nośnika, a strona realizatorska to już totalna porażka. To niestety kolejne wideo marillion z rozbieganym obrazem, bezsensownymi eksperymentami, nakładkami, miksami, urywanymi sekwencjami. Klasyki Recital of the Script i Live from Lorelay dawały widzom szansę obejrzenia czegokolwiek...tu tego nie ma. Tak jakby realizator się nudził i koniecznie musiał stale coś tam kombinować...na siłę i bez sensu. Szkoda.
Wykonanie brave jest poprawne, bez szczególnych wzlotów i upadków. Nie ukrywam jednak, że nie rozumiałem i nie rozumiem zarzutów kierowanych do muzyków. Grają po prostu bardzo dobrze, a że robią to dość statycznie to inna sprawa – no, ale to nie są już nastolatkowie. A zresztą wyjąwszy Pete Trewavasa zespół zawsze był statyczny nawet (a zwłaszcza) gdy pomiędzy nimi pływała Gruba Ryba. Warto jednak troszkę popodglądać ich pracę – zwłaszcza Iana. To nie jest strzelanie techniką, to kameralny popis wirtuozerii dla koneserów. Jak przed laty Steve H. w utworze tytułowym ukazuje swe niesamowite możliwości. Niespodzianką wykonawczą jest Made Again – dotąd marillion zwykł wykonywać ten utwór w wersji akustycznej tym razem wykonanie zbliżone jest wersji studyjnej. Jako uczestnika koncertów z 1994r. razi mnie trochę niekonsekwencja zespołu – z jednej strony Steve Hogarth używa tych samych kostiumów i makijaży, z drugiej dokonano dość istotnych zmian w dekoracji i aranżacji scenografii. Brave live 2002 to niewątpliwie odgrzewane danie...ale danie to zostało ponownie podane bo tego chcieli fani zespołu. Fish poszedł przecież jeszcze dalej wsadził do mikrofalówki Misplaced Childhood i uczestnikom bardzo to smakowało (konsumentom wersji nośnikowej już znacznie mniej). Brave live 2002 to potrawa dla tych, którzy mile wspominają magiczny rok 1994 oraz dla tych, którzy wtedy nie mieli okazji zobaczyć tamtych występów. Wydawnictwo to z pewnością nie jest dla mnie czymś co ogląda i słucha się z wypiekami na twarzy, jest jednak miłą pamiątką, wspomnieniem, czymś co sprawia, że uśmiecham się do własnych myśli, czymś, co mam nadzieję, za kilka (kilkanaście) lat pokażę swoim dzieciom z komentarzem, na takim koncercie tylko tym „oryginalnym” byłem. Marillion sięgnął do dzieła, które wielu wątpiącym fanom tego zespołu przywróciło wiarę w zespół. Sięgnął w momencie, gdy wielu z nich ponownie tę wiarę utraciło, mam nadzieję, że na krótko...

Ocena: 8 za wspomnienia
3= za realizację

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.