ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Gardner, Trent / Cast recording ─ Leonardo: The Absolute Man w serwisie ArtRock.pl

Gardner, Trent / Cast recording — Leonardo: The Absolute Man

 
wydawnictwo: Magna Carta 2001
 
1. Apparition
2. Aria For Italy
3. With Father
4. Reins Of Tuscan
5. Reproach
6. Mona Lisa
7. Il Divino
8. Inundation
9. Apprentice
10. First Commission
11. Mother Of God
12. This Time, This Way
13. Inventions
14. Shaping The Invisible
15. Introduction To Francois I
16. Heart Of France
17. Sacrament
18. End Of A World
 
Całkowity czas: 65:52
skład:
James LaBrie, Davey Pattison, Michelle Young, Josh Pincus, Lisa Bouchelle, Mike Baker, Trent Gardner, Robert Berry, Steve Walsh, Chris Shryack, Bret Douglas - voc / Trent Gardner - keyboards and trombone / Wayne Gardner - guitar / Jeremy Colson - drums / Patrick Reyes - guitar / Steve Reyes - bass
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,4
Arcydzieło.
,3

Łącznie 12, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
16.08.2001
(Recenzent)

Gardner, Trent / Cast recording — Leonardo: The Absolute Man

"Są recenzje, które po prostu się pisze i są takie, do których napisania stopniowo się dojrzewa nigdy nie będąc pewnym czy ów moment już nastąpił czy też jeszcze trochę trzeba poczekać. Czekałem długo...może nie dość, ale czuję, że dłużej nie powstrzymam tych wyrywających się na wolność emocji, które trzeba teraz ubrać w słowa..." W taki sposób dawno temu, kiedy zaczynałem pisać na stronicach Caladana, rozpocząłem omawianie płyty Explorers Club - Age Of Impact. Cytat przytaczam nie bez kozery bo idealnie oddaje on stan mojego ducha w chwili obecnej - obcowanie z absolutem. Lojalnie ostrzegam, że text ten pisany jest od początku do końca na kolanach, a nawet w pozycji krzyża przed ołtarzem poświęconym Trentowi Gardnerowi.

Niezwykły to człowiek, główny twórca solidnej w art-rockowym światku pozycji wytwórni Magna Carta, genialny kompozytor i muzyk. Pracowitość Trenta zasługuje na podziw - nie dość, że lideruje formacji Magellan to znajduje czas na poboczne projekty zapierające dech w piersiach swoim kunsztem. Tak było w przypadku wspomnianego już Explorers Club i tak jest teraz - Leonardo stawia poprzeczkę jeszcze wyżej. Muzyczna opowieść o Wielkim Człowieku Renesansu od dawna chodziła po głowie Petera Morticelli - wpływowej osobistości z Magna Carty aż wreszcie doczekała się przekucia na muzyczne arcydzieło sygnowane firmą Trent Gardner & Śmietanka Muzyków związanych z pomienioną stajnią. Arcydzieło... Heh, słowo to padnie jeszcze nie raz i z całą mocą pragnę podkreślić, iż nie używam go na wyrost - mamy do czynienia z murowanym kandydatem na płytę roku 2001.

Pod względem muzycznym Leonardo cechuje się znacznie większym urozmaiceniem brzmienia niż Explorers Club, gdzie mieliśmy przede wszystkim ciężkiego Magellana z Hour Of Restoration plus wszędobylską gitarę Johna Petrucci. Teraz natkniemy się na nawiązania do lżejszego Magellana z Test of Wills oraz wiele fragmentów, w których Trent odkrywa zupełnie nowe dla siebie obszary - to głównie obfitość interludiów przywodzących na myśl klimat muzyki rodem z Renesansu, a jednak nie będących prostymi stylizacjami. Kapelusze z głów za takie ambitne podejście do rzeczy. Inna wyraźna różnica dotyczy rozłożenia akcentów - Klub Odkrywców bardziej stawiał na instrumentalne popisy poszczególnych zaproszonych wirtuozów, z kolei Leonardo to w swym założeniu popis wokalny. Nie znaczy to oczywiście, że śpiewanie przesłania muzykę, znaczy tyle, że instrumentalna oprawa stanowi godnego partnera dla rewelacyjnej pracy wokalistek i wokalistów i aż się wierzyć nie chce jakoby braci Gardnerów wspomagało jedynie 3/5 składu Dali's Dilemma. Słuchaczom nieco przestraszonym poskręcaniem linii melodycznych z Test Of Wills śpieszę donieść, że te z Leonardo są znacznie przystępniejsze, a przy tym po prostu urzekająco piękne. No dobra - po peanach dość ogólnikowych w wyrazie pora na bardziej szczegółowe.

Album rozpoczyna się wspaniałym, instrumentalnym Apparition, gdzie Trent serwuje w pewnej mierze swoisty przedsmak i zapowiedź muzycznych tematów przewijających się przez całą płytę. Motywy i dynamika zmieniają się nader często, brak cięższych brzmień, pojawia się za to trąbka Maestro, całość jest prześliczna. Aria For Italy to delikatny początek i ładna klawiszowa solówka. W With Father wciąż pozostajemy w łagodnych klimatach, odzywa się za to główny bohater i to głosem Jamesa LaBrie z Dream Theater. Z tym LaBrie to różnie bywa, potrafi skaszanić nagrania koncertowe, niemniej w studio zachowuje klasę. Miło mi donieść, że powierzając mu kluczową postać w swojej opowieści Maestro wybrał bardzo dobrze. Ojca Leonardo czyli Ser Piero da Vinci odgrywa Davey Pattison. Jego rola na płycie ograniczona jest do roli jaką odegrał w życiu swojego wielkiego syna, zaś ta ostatnia, paradoksalnie, nie była zbyt duża. Kolejny kawałek związany jest z przyjęciem Leonardo we Florencji. Jako syn z nieprawego loża nie mógł on liczyć na łaskę władcy tego miasta - Lorenzo de'Medici. Omawiany utwór - Reins Of Tuscan to pierwszy z absolutnych wokalno - muzycznych majstersztyków krążka. Wybijają się tu zarówno progmetalowy pazur jaki wreszcie serwuje nam muzyczna oprawa (złagodzony na moment świetnym jazzujacym klawiszowym solo) oraz partie śpiewane budujące dramaturgię utworu. W roli Lorenzo występuje Josh Pincus z Ice Age, pojawia się także ojciec Leonardo, a za nim matka naszego bohatera - młoda wieśniaczka Caterina, w kórej rolę wcieliła się Michelle Young. Głos tej ostatniej nieco kojarzy mi się z Angielką Tracy Hitchings odpowiedzialną między innymi za zarżnięcie formacji Landmarq, niemniej dla potrzeb oceny Leonardo jestem w stanie przejść nad tym do porządku dziennego. Na Reins Of Tuscan pojawia się jeszcze coś - chór, gdzie przoduje Maestro Gardner ze swoim charakterystycznym wokalem - zgoda, że pachnie to wszystkimi Magellanami po kolei i może budzić uczucie wtórności, ale z drugiej strony trudno wyobrazić sobie dzieło Trenta bez tego szczegółu, to coś jak odciśnięcie firmowej pieczęci. Tak czy inaczej zachwycający to kawałek, kiedy zaś Pincus wespół z Pattisonem śpiewają "Why not give Caterina forgivness in our hearts ?", a potem przyłącza się do nich pomieniona matka Leonardo, nieodmiennie łzy stają mi w oczach. Wybrzmiewa podniosły, a zarazem klimatyczny Reproach pełniący funkcję wstępu do kolejnej perełki. Mona Lisa to z początku samotny LaBrie, niemniej wkrótce w sukurs uderza mu chór. Czas na kolejne postaci: Melzi - uczeń i przyjaciel Lonardo aż do śmiertelnego łoża, w tej roli Mike Baker z Shadow Gallery tudzież Verrocchio, u którego z kolei terminował sam główny bohater, tę oto dramatis personae zarezerwował sobie Trent. Kompozycja urzeka zróżnicowaniem dynamicznym, urzeka klimatem najprawdziwszej progmetalowej opery. Zachwyca mnie zwłaszcza fragment, kiedy Baker, Trent, Pattison oraz Michelle Young śpiewają partię zbiorową, a jednak wyraźnie dźwięczącą odrębnymi głosami - takie zindywidualizowanie to chwyt stylistyczny przewijający się przez cały album, jego przeciwwagę stanowią wspomniane już momenty dość jednorodnego, Trentowskiego chóru. Pomijając warstwę wokalną Mona Lisa jest kawałkiem, gdzie muzycznie dzieje się niesamowicie wiele - w końcu mamy do czynienia z wydawnictwem progresywnym. Kolej na Il Divino. Muszę szczerze wyznać, iż tutaj Maestro zbytnio się nie popisał, lepsze fragmenty, zbliżone klimatycznie można odnaleźć na ostatnim krążku Symphony X - V. Niemniej to drobniuteńki zgrzycik, bo oto wchodzi dość ciężki Apprentice, dla odmiany następny klejnot w koronie. Już początkowy chór uczniów frapuje zniekształconym brzmieniem, dalej zaś mamy ciąg dalszy progmetalowej opery w jak najlepszym stylu. Napotykamy kolejną postać - jest nią Salai, protegowany Leonardo, w rzeczywistości Robert Berry nagrywający z takimi legendami art-rocka jak Keith Emerson czy Carl Palmer. Całość to świetny, dynamiczny kawałek kojarzący się z doskonale naoliwioną Magellanowską maszyną, która od 1991 r. jakoś nic się nie zestarzała. Recenzowany album nie pozwala teraz choć na chwilę oddechu - następny utwór to First Commission, o którym można jedynie nieudolnie wspomnieć, iż jest przepiękny. Naprawdę nie znajduję adekwatniejszych słów. To w zasadzie dwugłos matki Leonardo oraz doradcy Sforzy, w którego wczuł się ze skutkiem wręcz genialnym Steve Walsh z Kansas. Oprawa muzyczna budzi najwyższy podziw - że użyję tak górnolotnego określenia - poetycką oszczędnością, zaś melodie nakłaniają oczy do intensywnego pocenia się. Jednym słowem: cudo. Idźmy dalej - następuje podniosłe wejście okraszonej partią wokalizującego chóru, uroczej Mother Of God, po czym rozpoczyna się This Time, This Way. Boję się, że mam za słabe serce, nie mówiąc już o pisarskich umiejętnościach by chociaż przybliżyć Wam geniusz ostatniego dzieła Maestro. Z trudnością łąpię oddech przy odsłuchu Szekspirowskich w swej ekspresji (choć dobór słownictwa jest przecież współczesny) pląsów wielkiego Leonardo ze swą ukochaną muzą. Wspaniała muzyka, głos LaBrie, a nade wszystko głos Lisy Bouchelle, która odstawia na omawianym krążku najprawdziwsze mistrzostwo świata. Co za skala ! Niczego chyba bardziej na świecie nie pragnąłbym usłyszeć jak wypowiadane kobiecymi usty z równie czułą słodyczą słowa: "Are you listening? Think I'll leave tonight." Niemniej zostawmy ich na tę chwilę samych, zasłużyli sobie na to. Brak wytchnienia, brak oddechu, ledwie cichnie jedna perła to rozbrzmiewa następna. Znów powrót do cięższych brzmień, znów cudowna, przekuta na wokalną ścieżkę wymiana myśli pomiędzy dramatis personae. W Inventions pojawia się wreszcie sławny książę Sforza (Chris Shryack z Under The Sun). On to wespół z Walshem, LaBrie, Trentem i Bakerem buduje kolejny, niesamowity fragment większej całości - tym razem chodzi o problem wynalazków z zakresu sztuki wojennej. Nie zamierzam znów pisać o cudownej, progmetalowej operze, bo po co się powtarzać ? Lepiej posłuchać, zaiste lepiej. Mam taką nieśmiałą propozycję: streszczajmy się bo text osiagnął już blisko 10 kb, komu się zechce to czytać ?! Ale to nie tak łatwo, jeszcze tyle zachwytów... Shaping The Invisible zaskakuje li tylko jednym głosem, jesteśmy wszak przyzwyczajeni do rozpiski na kilka postaci. Nic to jednak, dawno nie słyszałem tak uroczego, niebanalnego kawałka odśpiewanego przez LaBrie - cukierkowate SFAM kolejny raz może się schować. Jest zresztą rzeczą zastanawiającą, że od odejścia Kevina z Dream Theater, James tak naprawdę odnajduje się w kawałkach pisanych właśnie przez Trenta. Uuuupssss... pewnie napisałem za dużo, nic to jednak... Powoli dochodzimy do finału naszej urzekającej opowieści. Leonardo - starszy już człowiek - trafia na dwór francuskiego króla Franciszka I, w tej roli świetny jak zawsze Bret Douglas z Cairo. Po ceremonialnym powitaniu (Introduction to Francoise) następuje ostatni z wielkich, progoperowych kawałków, równie przepiękny jak wszystkie inne - Heart Of France. Wyczerpały mi się już wszystkie wzniosłe epitety oddające mistrzowski - tak muzyczny jak wokalny wymiar pisanych przez Maestro kompozycji, głowa zwiesza mi się we wstydzie przed monitorem, zaś klawiatura wypada z ręki... Czas kończyć tę nieudolną recenzję i powrócić do pozycji krzyża przed wiadomą kapliczką. Jeszcze tylko dostojny i poważny, namaszczający zmarłe ciało Wielkiego Człowieka Renesansu Sacrament, jeszcze tylko... Powiadają, że koniec życia równy jest końcu świata i zapewne mają rację. "Only love makes me remember, it alone stirs my heart" wykrzykuje Walsh na tle finalnego chóru. Świat przeminie, lecz słowa te nie przeminą.

"Postanowiłem poznać mądrość, szaleństwo i obłęd, Wszystko to zachodu nie warte, Bo gdzie wiele mądrości tam i wiele smutku, Kto pogłębia wiedzę, ten pogłębia cierpienie, Bóg bowiem osądzi każdy uczynek, każdą rzecz tajną, Dobrą czy złą... "

Śpij spokojnie snem wiecznym, nasz Wielki Leonardo. Nie poznaliśmy Cię za życia, poznaliśmy za to właśnie teraz, przy okazji tego oto dokonania muzycznego. Tam gdzie wiele mądrości tam i wiele smutku, mów nam o tym. Tam gdzie wiele piękna tam i wiele rozterek. Szczęściem udało mi się odrzucić większość z nich. Bez wahania stawiam ocenę maksymalną - Bóg zaś osądzi każdy uczynek, każdą rzecz tajną, dobrą czy złą..........

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.