Teoretycznie to nie jest album dla fanów rocka progresywnego (o ile tacy istnieją). Bo nie ma tu tych wszystkich nudnych powtarzających się solówek, granych po kolei przez naburmuszonych instrumentalistów z których każdy uważa się za Paganiniego swojego instrumentu. Nie ma pokręconych tekstów, jakie często stają się udziałem przegadanych wokalnie płyt całej masy wykonawców z szufladki znanej nam jako „progressive”. Rozpoczynający album utwór Footstompin’ Music to rockandrollowe zasuwanie „do przodu - do przodu”, jak mawiał mistrz Krzynówek. Grupa nie ogląda się na konwenanse i mówiąc krótko wykonuje to nagranie w takim tempie, że ani się obejrzymy, jak te kilka minut przeminie w mgnieniu oka. People,Let’s Stop the War oparty na niezwykle ujmującej partii gitary brzmi znakomicie. Kontrapunktująca wokalistę gitara, śpiew zbliżony do stylu Iana Gillana i refren wykrzykiwany wspólne przez wszystkich członków zespołu mimo pozornego „zwolnienia” tempa pokazują nam równie energetycznie, co wcześniej oblicze zespołu. Nie ma oddechu, nie ma wytchnienia. Upsetter – trzeci na albumiebrzmi trochę jak Black Sabbath (albo może raczej Sabsi grają trochę jak Grand Funk). Partia harmonijki ustnej w finale nadaje temu hardrockowemu kawałkowi wymiar lekko countrowy – co powoduje, że słucha się tego z niezwykłą przyjemnością. Grand Funk nie zwalniają ani na chwilę – I Come Tumblin’ – to znowu ostra gra gitary, oparta o znakomitą sekcję rytmiczną, napędzającej całość z mocą szesnastotonowej ciężarówki. W środku – dla odmiany wokalne popisy a’la Crosby Stills Nash & Young, a wszystko kończy dialog perkusji i basu, grających swoje solówki jako tło do harmonijnych śpiewów zwanych przez jednego z prezenterów radiowych „radiem California”. Save The Land i No Lies sytuują się gdzieś pomiędzy stylem Zeppelinów i Sabbath, ale przecież nic w tym dziwnego, skoro to dobry hard rock. I to już prawie koniec.
Prawie, bo gdyby okazało się, że zbyt nużące dla fana artrocka są nagrania w rodzaju Footstompin’ Music (jako że to zwyczajny rock’n’roll) albo People,Let’s Stop the War (bo to naiwny posthippiesowski protest song), a pozostałem kawałki mają tak krótkie czasy, że prawdziwy fan rocka progresywnego nie spojrzy nawet w ich stronę, to … warto po ten album sięgnąć ze względu na nagranie finałowe, zamykające A Pluribus Funk. Symfoniczne arcydzieło, perła wyjątkowej urody, jaką jest bez wątpienia utwór Lonelyness to jeden z tych kawałków, które na zawsze weszły do panteonu muzyki rockowej. Każdy z przymiotników, jakim obdarzyłbym to nagranie będzie zbyt zwyczajny. Toteż nie będę go opisywał. Kto nie słyszał, musi uwierzyć na słowo, a jak nie wierzy – niech posłucha. Wg mnie - wstyd nie znać i tyle.
Dobry to album. Za sprawą kilku kawałków genialny, a że przy okazji udowadniający, że ostre granie na początku lat siedemdziesiątych to nie tylko Led Zeppelin i Black Sabbath – to przecież tylko zaleta. Po latach płyta broni się w całości, nadal zachwycając produkcją, dynamiką, liryzmem i … doskonałymi kompozycjami. Zdecydowanie rzecz warta polecenia każdemu fanowi muzyki rockowej.