Renaud García-Fons to pochodzący z Paryża kontrabasista o katalońskich korzeniach. Moje pierwsze spotkanie z jego muzyką nastąpiło podczas koncertu, który przed dwoma laty dał w Warszawie. Promował wówczas płytę „Arcoluz” nagraną w trio z Kiko Ruizem na gitarze flamenco i obsługującym perkusjonalia Pascalem Rollando. Ich występ był magiczny, a gra lidera robiła niesamowite wrażenie. Nigdy wcześniej ani później nie widziałem, by ktoś grał na kontrabasie w ten sposób. W jego rękach instrument brzmiał tak, jak nigdy nie pomyślałbym, że to w ogóle możliwe. Muzyka łączyła w sobie pasję flamenco, swobodę jazzu, lekkość klasyki, tworząc niezwykle barwną i piękną fuzję dźwięków, którą trzeba usłyszeć na własne uszy.
Najnowsza płyta artysty, zatytułowana „La Línea del Sur”, dostarcza doskonałej okazji, by zanurzyć się w jego muzycznym świecie. Pomyślana jest jako podróż przez wyimaginowane Południe; magiczną krainę, która łączy w sobie muzyczne tradycje wielu regionów i kilku kontynentów. Czego tu nie ma: tango, flamenco, jazz, żar, pasja, spokój, wyciszenie, umiar, wirtuozeria, ogień… wszystko to splata się w jedną, porywającą całość. Do grupy dołączył David Venitucci na akordeonie i jego wkład w brzmienie jest dość istotny. Muzyka stała się gęstsza, mniej w niej swobodnej wymiany między poszczególnymi instrumentalistami, a więcej gry zespołowej, złożonych aranżacji, wyrazistych tematów. Dodatkowo w trzech utworach udziela się Esperanza Fernández, której przejmujący głos nadaje całości nowego wymiaru. Najbardziej jednak czaruje García-Fons; jego gra olśniewa pięknem, bogactwem i harmonią, wynosząc się ponad to, co zwykle kojarzymy z brzmieniem basu. Zwłaszcza w bardziej lirycznych momentach, kiedy instrument porusza się po niewyobrażalnie wysokich rejestrach, dosłownie jakby śpiewał, wrażenie jest niesamowite.
„La Línea del Sur” to płyta, którą trzeba poznawać, by ją w pełni docenić, wyłowić z gęstwiny dźwięków wszystkie te wspaniałe zagrania, pełne pasji solówki, nastrojowe momenty. Każdemu utworowi towarzyszy zamieszczone we wkładce zdjęcie Javiera Arcenillasa, która stanowiło inspirację dla jego powstania. Wystarczy wpatrzyć się w te fotografie, wsłuchać się w dźwięki, i można znaleźć się na owym malowniczym Południu, z którego ciężko wrócić do rzeczywistości. Muzyka ta nie ma oczywiście nic wspólnego z rockiem, ale jest niezwykle piękna i polecam ją każdemu, kto otwarty jest na nieco inne dźwięki.