Nie są to jakieś szczególnie bliskie memu sercu muzyczne klimaty, jednak Naczelny podrzucił mi do recenzji widoczną powyżej płytkę, zatem najwyższy czas ją zrecenzować. A zresztą... Muzyka – co stwierdziło już wielu mądrzejszych przede mną – dzieli się ponoć na dobrą i złą. Ot cała filozofia. A propozycja formacji Dianoya należy bez wątpienia do tej pierwszej kategorii.
Ta warszawska grupa powstała w 2008 roku z inicjatywy gitarzysty Janka Niedzielskiego oraz wokalisty Filipa Zielińskiego. W tej chwili są kwintetem, z tą skromną płytką, o której za chwilę słów parę padnie oraz nagraną już pełnowymiarową płytą, mającą ujrzeć światło dzienne już w listopadzie tego roku.
Długo nie będzie, bo „Severance” to krótka płyta. Dwa utwory zapowiadające wspomniany już album, „Obscurity Divine” i niecałe osiemnaście minut muzyki. Muzyki złożonej, niejednorodnej, mającej duży potencjał emocjonalny. Słychać, że artyści przywiązują ogromną wagę do staranności kompozycji. Nie powinno to dziwić – wszyscy członkowie grupy są absolwentami bądź studentami szkół muzycznych.
Już pierwszy numer - „Severance” - oferuje szeroką paletę barw, nastrojów i klimatów. Zupełny jego początek przywołał we mnie natychmiast znakomitą kompozycję „When The Walls Go Down” szwedzkiej grupy Evergrey. To jednak tylko wstęp, bo za chwilę atakuje już nas kanonada mocnych, zgiełkliwych gitar znajdujących jednak zwieńczenie w delikatnej, akustycznej sekwencji, podczas której pojawia się śpiew Filipa Zielińskiego. A potem jest jeszcze gitarowe solo i tnące niczym przecinak riffy. Kto wie, czy ten 10 – minutowy utwór nie jest najlepszą wizytówką grupy. Jeśli uznamy, iż muzyka progresywna łączy w sobie wiele elementów, wątków i pomysłów, to dźwięki zespołu należy uznać za absolutnie progresywne. Nie wolno tylko zapominać, że to bardzo ciemna i mroczna progresja. Ocierająca się gdzieś o doom, industrial, czy nawet gotyk. Słychać tu także czasami bezpośrednie nawiązania do Porcupine Tree, Opeth i Tool. I co najważniejsze, udaje się artystom, choć to wcale nie takie łatwe w tego typu graniu, pochłonąć odbiorcę ciekawymi melodiami, czasami uroczo podkreślanymi wokalnymi harmoniami. Drugi, krótszy i mniej złożony „Unsound Counterpart / Delusion Stigma” wszystkie te, powyżej wymienione, cechy tylko potwierdza. Z początku majestatyczny, wręcz monumentalny, przybiera w drugiej swojej odsłonie na energetyczności.
Zapowiada się ciekawy debiut dla wszystkich maniaków mrocznych i ambitnych dźwięków. Szczerze polecam.