Właściwie wszystko jest takie, jakie powinno być. Piękna muzyka. Okładka ... taka z serii, do których Gabriel nas przyzwyczaił swego czasu. Tylko rozmazane zdjęcie twarzy i krople, w których widać „czyjeś” zniekształcone odbicie. Muzycy ... tylko pomarzyć. Manu Katche na perkusji, David Rhodes na gitarach, oczywiście Tony Levin (jakże by inaczej) i cała plejada „znajomych”: Shankar, Daniel Lanois, Peter Green, Bob Ezrin.
I Muzyka. Nie zawsze trafia za pierwszym przesłuchaniem. Ale trafia tak, że trudno się od niej uwolnić. Oparta na rytmach, rozpoznawalnych od samego początku – koniec końców to GABRIEL !
Darkness przynosi na początek dziwne ostre dźwięki, przy których kojący śpiew Petera jest niczym łyk zimnego piwa w upale. Dalej ... Growing Up przynosi transowy rytm i kosmiczne dźwięki.
Nie. Nie potrafię tak pisać. Spróbuję inaczej...
Jest 23.46.
„Jestem przerażony pływając w morzu, tymi ciemnymi kształtami, poruszającymi się pode mną ...”
Siedzisz sam w pokoju. Z dala od zgiełku cywilizacji, Darkness. Ciemność. Zgrzyt gitary Davida Rhodesa. Nastrój niczym z koszmaru. Tak zaczyna się ta płyta. Nowa płyta Petera Gabriela. Dziesięć przepięknych utworów, obok których nie sposób przejść obojętnie. Więcej, nie można o nich zapomnieć. „Ciemność”
„ leśną ścieżką, ku domostwu z drewnianych bali, Ku głębi, w którą wchodzę, przez ciemności, którym się oddaję Wyglądam przez okno, pukam do drzwi, a potwór, którym byłem Leży przerażony, kuląc się ze strachu niczym mały chłopiec ...”
Dopadają nas przecież nasze lęki. Gdy jesteśmy mali, są jakby bardziej przyziemne, a przez to bardziej nierealne. Odległe, a rzeczywiste niczym wyczytane w baśniach smoki. Dorastamy. Próbujemy się od nich uwolnić, lecz cóż ... Wyimaginowane potwory, słabość naszych umysłów wracają do nas natrętnie, niosąc nas wprost w sidła szaleństwa. Że jesienią łatwiej w nie wpaść ? Oczywiście. Na szczęście „Dorastamy”.
„Mój duch lubi podróże ku nieznanemu, Mój duch lubi podróżować głęboko w kosmiczną pustkę. Dorastamy, szukając miejsca, w którym będziemy żyć ...”
Jakby na przekór wszystkiemu, całemu smutkowi i radości tego świata, nasz los jest niezmienny. Idziemy przed siebie, znacząc swoją drogę uśmiechem i łzą. Z nadzieją, że wybierzemy najlepsze miejsce, w którym przyjdzie nam żyć. Po „Błękitnym niebem”.
„Zatraciłem swój czas, utraciłem swoje miejsce, pod błękitnym niebem. Te dwoje niebieskich oczu, na twej jasnej twarzy, pod błękitnym niebem ... Dzięki nim wiem, co to znaczy latać, dzięki nim wiem, co to znaczy utonąć W błękicie nieba ...”
I nagle ... te wszystkie strachy znikają. Nic nie jest ważne, gdy pojawia się osoba, dla której warto żyć. Każdą chwilę jej oddajemy. Każdą radość z nią przeżywamy. Jej smutki są naszymi, nasze zwycięstwa są jej. Po prostu piękno, niczym błękitne niebo latem... Aż coś się wydarzy i „Nie ma wyjścia”.
„Widziałem tę grupę ludzi w powietrzu, formującą koło, gdy spadali w dół. Aż ktoś odpadł ... Ten mężczyzna klęczący na ziemi ... Coś uciska mnie w piersiach ... I wiem już, że tonę w tej myśli: O Boże, obyś to nie była ty ...”
Te cholerne lęki. Gdy obcujesz z nimi na co dzień, zawsze w którym miejscu się urealniają. Zawsze w najmniej odpowiednim momencie. Zawsze w okrutny sposób. Dopada cię ciemność. I co pozostaje ? Smutek. „Zmartwienie”
„To było tylko godzinę temu, a nagle cały świat się zmienił ... Martwię się ... bo mnie opuściłaś, w końcu tak łatwo odejść ... A ja ciągle kocham to, co minęło, Choć wszyscy powtarzają mi, że życie musi iść dalej ...”
Jak sobie poradzić z myślami. Jak sobie poradzić z samotnością. Z nadziejami, które dogorywają, niczym ryby wyrzucone z wody. Jak zamknąć usta znienawidzonym szeptom, że wszystko, co piękne już minęło. Że już nigdy nie będzie, tak jak było. Pozostanie tylko ból i samotność. Powiedzcie ! Gdzie mam skierować swoje kroki. Czym pokonać myśli, co zabijają moje serce. Mówicie, że czas na „Przedstawienie Barry’ego Williamsa” ?
„No dalej – facet do okna, laska do baru, Widzę już to spojrzenie pełne uznania, gdy rozpoznają cię, kim jesteś ... -widziałem cię w telewizji - widziałem cię w tym przedstawieniu - Gdy budziłaś szaleństwo w ludziach, by potem odejść”
Nie ma się co łudzić. Nic nie zamknie ust ciszy, co krzyczy głośniej niż słowa o obietnicach złamanych. Nikt nie zszyje serca, pękniętego ponad miarę, żaden lekarz ni kapłan nie uleczy udręczonego ciała i duszy. A telewizja. Wpuści cię wprost w kanał bezmyślnej wegetacji, znieczuli, ubezwłasnowolni i w końcu zabije. Strzeż się. Przecież „próżność, to ulubiony grzech szatana”. Spójrz na siebie. Czy wiesz, że musisz się ratować ? Tak, przecież „Moja głowa ...”
„Chwila nadeszła i brnę w nią jak przez wodę Próbuję to zatrzymać, lecz oni upadają ... Oh, moja głowa ...”
Opamiętanie. Przecież jeszcze krok i samozagłada. Prywatny Armageddon. Próbujemy się ratować. Chwytać się ostatniej deski ratunku, bo większość z nas nigdy nie miało dość sił na to ostatnie cięcie. Ta wola przetrwania – to ludzki wymiar. To uzewnętrznienie naszej inteligencji. Rozumu, co szuka wyjaśnienia i wyjścia z każdej sytuacji. Przecież musi być „Coś więcej niż to”.
„Obudziłem się, a świat na zewnątrz pogrążony był w ciemnościach. Wszystko zalegało w ciszy, jak przed świtem. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz – było zimno. [...] Więcej niż to wszystko, musi być więcej niż to wszystko. Musi być coś jeszcze, gdy wszystko co miałeś, odeszło.”
Ta myśl jest jak zbawienie. Że cokolwiek by się nie stało, musi być jeszcze coś więcej. Że nieprawdą jest, iż życie to krótka ciepła chwila, a śmierć – długa zimna reszta. Więc stajesz z jasną twarzą, może jesteś sam na barykadzie, ale przecież ktoś musi nieść dobrą nowinę. Ktoś musi pomóc innym. Jest w końcu „Wiadomość do wysłania”
„Wyślij ten sygnał, tę wiadomość ! Głośno i wyraźnie !”
Uświadamiasz sobie, że jesteś latarnią. Ratunkiem dla duchów takich jak ty, które zbłądziły w chwili zwątpienia. Ty upadłeś. Nisko. Bardziej się nie da. Ktoś podał ci rękę ? Sam byłeś wystarczająco silny ? Nieważne. Musisz ratować innych. Jesteś przecież tym, co wypełniło czarę. „Kroplą”
„Jeden po drugim odchodzą. Upadają poprzez chmury. Jeden po drugim – obserwujesz ich, jak odchodzą, Nie masz pojęcia dokąd, ale upadają ...”
Oto jest koniec. Wyznaczony każdemu. Każdy ma swój czas. I nie może sam przyspieszać zegarka. Nie można popędzać czasu. Pytasz, komu bije dzwon. Jeśli czytasz te słowa, wiedz, że nie bije on tobie. I to jest piękno. Każdy z nas pada na kolana pod ciosami losu. Każdy broczy krwią z pękniętego serca. I ... większość z nas wstaje. UP. Powiedzcie sobie UP. Wstań ! Samotność ma smutne oczy. Człowiek nie. Ona jest sama. Ja nie. Ty też nie musisz.
ps. Nie potrafię opisać piękna głosu Petera Gabriela wyśpiewującego z pasją swoje serce, subtelności basu Tony’ego Levina, wokalizy Nusrat’a Fateh Ali Khan’a, lekkości gitary Davida Rhodes’a. Nie potrafię. Jeśli chcecie krótkiej wyczerpującej oceny tej płyty – proszę bardzo.
Marsz do sklepu. To jest pozycja obowiązkowa.