Szczerze mówiąc jakoś mnie ten cały projekt nie ruszał za bardzo. Pomyślałem sobie: „Kolejny Peter Pan - namiesza i zamilknie. Pewnie mi się spodoba, ale przyjdzie Satellite i Truskawkowe Pola pójdą w odstawkę”… Może i pójdą, ale nie pójdzie im tak łatwo, jakbym się spodziewał:-)
Nie ma co robić sobie nadziei, że Strawberry Fields to Satellite z innym wokalem. To nie jest do końca „szadkowska” płyta. Nie mamy na „Rivers Gone Dry” ani instrumentalnego szaleństwa, ani bardziej połamanych rytmów. Jest jednak coś, za co cenię Wojtka chyba w największym stopniu, a to wyeksponował na „Rivers Gone Dry” bardziej niż kiedykolwiek – talent do komponowania melodii. Tak! Piękne melodie, pięknie zaaranżowane i oprawione w niezwykle miły dla ucha wokal. Czegóż chcieć więcej? No tak… Będziecie wymieniać, wielu z Was powie „pioseneczki”. Ale któż z nas nie pragnie czasem odpocząć od progresywnego i artrockowego grania? Któż rzadziej lub częściej nie przelatuje wzrokiem swoich płyt w poszukiwaniu prostej, mniej wymagającej, ale solidnej muzy? Takie jest Strawberry Fields i tego mi było trzeba.
Na początek trochę minimalizmu w „Your Story”. Niby takie nic, ale dużo ciekawych rozwiązań brzmieniowych. Strasznie podoba mi się to… zespolenie melodyjno-rytmiczne. Można było to usłyszeć już u Satellite na „Into The Night” w „Don’t Walk Away In Silence”. Robi wrażenie, chociaż ten kawałek to jeszcze nie jest to. Następnie pierwszy z trzech utworów, które nie potrzebowały wiele czasu, żeby mną zawładnąć. „Close”, bo o nim mowa, jest po prostu przecudne. Takie delikatne, mimo ostrych riffów Sarhana, takie szybko uciekające, choć to 5 minut z kawałkiem. Niby brzmi tak nowoczesne, a jednak… No brak mi słów. To trzeba usłyszeć.
Utęsknieni za Satellite znajdą swoje ukojenie w tytułowym utworze – kolejna perełka, którą poznaliśmy już wcześniej na myspace. Wyróżnia się zdecydowanie na tle innych kawałków i rzeczywiście nie jest reprezentatywna. Świetny, eteryczny wokal Robin, klawisze zdawałoby się żywcem wyjęte z „A Street Between…” i niesamowity, głęboki klimat (a niby tytułowe rzeki są wyschnięte:-)) Kiedy słuchałem tego pierwszy raz ze strony Metal Mindu, to nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. Teraz, słuchając zahipnotyzowany, zastanawiam się czemu i nie mam pomysłu na odpowiedź. Tak już będąc przy utworach kojarzących się z Satellite, przeskoczę od razu do ostatniego „Flow”. Tak… Kolejny utwór gdzieś „pomiędzy wschodem a zachodem słońca” i chyba jedyny ocierający się o progresję. I co tu dużo mówić - po prostu śliczny. Reszty nie będę opisywał jedno po drugim, bo po co? Wszystko jest bardzo ładne. Chwytliwe „Beautiful” (trochę zepsuć* i by nie opuszczało radia), energiczno-mroczne „Open Your Eyes”. Wszystko gra! Chyba najdłużej przekonywałem się do „Moon”. Nie mogłem na początku tego ścierpieć . Nie pasował mi wokal i najzwyklej w świecie nudziło mnie. Teraz nie mogę wyrzucić tej melodii z mózgu. Zwracam honor.
Niby inne, a jednak można łatwo rozpoznać kto jest gra w Strawberry Fields. Sarhan z gracją Steve’a Rothery’ego brzdąka w tle i serwuje niejedną solidną solówkę - bez fajerwerków, czyli idealnie wpasowuje się do stylu płyty. Klawisze - nie wiem w których momentach Szadkowski oddał je Krzysiowi Palczewskiemu, ale co za różnica, kiedy pracują świetnie przez cały album. Łojenie Szadkowskiego, choć spokojniejsze, jak zwykle na najwyższym poziomie. Nowość – tym razem za teksty odpowiedzialna jest Robin, nie Wojtek. Nie wsłuchałem się w nie jeszcze do końca, ale uważam, że świetnie dopełniają całość. No właśnie… Robin. Jakbym tej pani nie poświęcił więcej niż kilku zdań, to bym sobie tego nie wybaczył nigdy. Spisała się znakomicie. Wiadomo, debiut – mogą być techniczne błędy (przypuszczam, bo nie znam się; mnie tam nic nie raziło), ale co z tego jeśli są zaśpiewane z sercem? O to powinno w muzyce chodzić. Poza tym, oprócz uczucia, Robin ma świetną barwę głosu. Z pewnością nie będzie to album roku. Na pewno nie po to powstał. Strawberry Fields wydaje się raczej odskocznią od progresji –dla słuchaczy, jak i dla wykonawców. Odświeżającą, niezwykle przyjemną i solidną. Prog-pop w najlepszym wydaniu. Osobiście potrzebowałem trochę czasu, żeby się przekonać, ale teraz mogę z czystym sercem polecić każdemu.
Do słuchania po ciemku, lub w biały dzień, w słuchawkach, lub przy sprzątaniu – sprawdzi się zawsze.
Polecam!