Welcome Back My Friends to the Show That Never Ends... – to pierwsze słowa, jakie cisną się na usta po wysłuchaniu płyty The Dangers of Strangers grupy Abel Ganz. Ba, nie tylko tytuł albumu Emerson Lake And Palmer pasuje do tej sytuacji: równie dobrze ktoś mógłby posłużyć się tytułem płyty Jethro Tull. Living In The Past.
No cóż, dziwnie się układa ten świat. Rzeczy, z dawna znane uległy zapomnieniu, bo nie ma już tych, którzy o nich pamiętali. Nowe wchodzi nam w życie z butami, rozpychając się niemiłosiernie. A dla nas, zwykłych słuchaczy muzyki, co jakiś czas docierają różne różności, których istnienie może i przewidywaliśmy przed laty, ale zupełnie nie mieliśmy szans na ich wysłuchanie.
Takim przykładem swego rodzaju ukrytego „skarbu” są nagrania Abel Ganz. W recenzji płyty Shooting Albatros Mariusz Danielak wyłożył ich historię, więc nie będę się powtarzał. Spróbuję nakreślić wam jednak kilka przyczyn, dla których warto po recenzowaną przeze mnie płytę sięgnąć.
The Dangers of Strangers to można by rzec klasyka neoprogresji. Choć nigdy pod te strzechy nie trafiła, jednak każde z nagrań, zawartych na tym albumie ma wyraziste cechy muzyki tworzonej onegdaj przez nasz ukochany Marillion z Fishem na wokalu. Dopiero co na forum poutyskiwano, że Marillion takiej muzyki już nie gra, więc muzyka Abel Ganz spokojnie może tę lukę wypełnić. Poczynając od pierwszego, najdłuższego na płycie utworu tytułowego, w którym wyraziste partie klawiszy przeplatają się z melodyjnymi solówkami gitarowymi, poprzez balladowy, oparty na brzmieniu gitary akustycznej (i wsparty różnymi efektami elektronicznymi) Rain Again, a na Pick A Window, You’re Leaving kończąc. Wszystkie utwory zawierają podane w dobrych proporcjach składniki rocka progresywnego w znaczeniu, jakie przyjmowaliśmy dlań w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Odpowiednio brzmiąca, zapodająca solówki gitara, klawisze, budzące symfoniczne skojarzenia (ale na szczęście dość dalekie od klajwnolanizmu), dobra gra sekcji i no jednoznacznie kojarzący się wokal. Tak w skrócie przedstawia się obraz Abel Ganz Anno Domini 1988. Zresztą, dodany w reedycji utwór bonusowy The Dangers of Strangers (tak naprawdę nowy mix) ma nawet zaczątki przebojowości, więc pozostaje żałować, że potencjał, który drzemał w zespole nie został wykorzystany. I tak niewielu fanów muzyki progresywnej było w stanie dotrzeć do ich nagrań, a i ci nieliczni nie mieli specjalnej możliwości dzielenia się taką muzyką z innymi.
Słowo na koniec o wartwie edytorskiej albumu. Wiecie, jestem starej daty człowiek, mnie nawet nie wiadomo jak dobre „bezstratne / stratne” formy promocji muzyki polegające na komputerowym przesyle plików nie przekonują. Ja muszę mieć w ręce płytę, z porządnie wydaną wkładką (a nie koszmarkiem pt. polska cena / zagraniczna płyta). I Abel Ganz mi odpowiada. Porządny, rozkładany kartonowy booklet, dobra grafika, ciekawe fotografie. Przyjemnie się to ogląda. Świetna reedycja i tyle.
Polecam. Zwłaszcza tym, którzy wspominają zamierzchłe czasy swojej młodości i muzykę tworzoną na dalekim wtedy Zachodzie…