InSomniusDei to pochodząca z Australii formacja, która początkowo składała się z czterech muzyków (Mark Kelson , Terry Vainoras, Pete Marin, James Hunt), zaś aktualnie występuje i nagrywa w duecie (Mark Kelson - gitary, wokal, perkusja, Terry Vainoras - wokal, bas, gitara). Mark znany jest z działań w The Eternal i Cryptal Darkness, zaś Terry udzielał się w Damaged, Earth, Canonero jak również w Cryptal Darkness. Formacja ta istnieje od 2006 roku, w ubiegłym roku nakładem Firebox Records (Finlandia) wydała swoje pierwsze dzieło pod nazwa Illusions Of Silence. Album jest sześćdziesięciominutową podróżą w zupełnie nowe tereny. Mocny, drapieżny doom metal, połączony z death metalowymi wstawkami i… Pink Floyd. Zapytacie: jak wiele zespołów jest w stanie odwoływać się do tej formacji? Odpowiedź jest prosta – niezliczona ilość. I nic dziwnego, bowiem pierwsze albumy Pink Floyd również są mocne, ciężkie i przytłaczające. Dlatego nie dziwi takie a nie inne brzmienie formacji.
Dominują to długie, mroczne i posępne kompozycje, które doskonale nas wciągają. Otoczeniu ciemną materią możemy oddać się przyjemności słuchania, przyjemności obcowania z ta muzyką bezpośrednio. Oczywiście nie sposób zapomnieć o rozbudowanych ambientowych pasażach, o zagraniach trochę jakby w klimacie My Dying Bride, o psychodelicznej perkusji. Do tego spotykamy tu dwa dyskutujące ze sobą wokale, dwa różne głosy, często mające różne rzeczy do powiedzenia. Jakoś tak dziwnie się ze sobą splatają Illusions Of Silence, A Funeral Sky i Absent. Nie żeby tam zaraz mini suita, ale coś nieuchwytnego je ze sobą łączy. Podoba mi się możliwość odkrywania tej niewidzialnej nici.
Mimo podziału na siedem kompozycji, doskonale słucha się go, jako całości. Choć może nie do końca. Terminal i The Aftermatch zdecydowanie odbiegają od reszty albumu. Są one, jakby to powiedzieć, najbardziej progresywne, rozbudowane i zaskakujące. Gdyby drugi album zespołu poszedł w tym kierunku, to moglibyśmy dostać jeden z ciekawszych albumów roku. Dużo ciekawych partii gitar, a w tym ostatnim, zero, zero ciężkości. Monotonny, mroczny deszcz, akustyczne gitary i tylko smutek i żal po tym, co utracone. Utracone na zawsze.