ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Dominici ─ 03 A Trilogy -  Part 3 w serwisie ArtRock.pl

Dominici — 03 A Trilogy - Part 3

 
wydawnictwo: InsideOut Music 2008
dystrybucja: Mystic
 
1. King Of Terror [7:51]
2. March Into Hell [5:58]
3. So Help Me God [4:23]
4. Liquid Lightning [5:23]
5. Enemies Of God [10:06]
6. Revelation [6:56]
7. Hell On Earth [5:11]
8. Genesis [10:47]
 
Całkowity czas: 56:38
skład:
Charlie Dominici – vocals / Brian Maillard – guitar / Americo Rigoldi – keyboards / Riccardo “eRIK” Atzeni – bass / Yan Maillard – drums
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,2
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,3
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,2

Łącznie 14, ocena: Dobra, godna uwagi produkcja.
 
 
Ocena: 5 Album jakich wiele, poprawny.
17.04.2008
(Recenzent)

Dominici — 03 A Trilogy - Part 3

Charlie Dominici należy do dosyć charakterystycznej i specyficznej dla rocka grupy artystów, którzy nie stoją może w pierwszej linii rockowego cyrku ale w pewnym momencie swego artystycznego życia otarli się o „Muzyczną Wielkość”, która lada moment miała objawić się światu lub nią już po prostu była.

Takowy muzyk skazany jest na jedną oczywistość – każda recenzja jego solowego dokonania musi obowiązkowo zawierać pewien wątek z przeszłości (czytaj: tak! To on śpiewał/grał w tym słynnym zespole!). Przykładów można byłoby mnożyć na pęczki, a ich liczba przekroczyłaby rozmiary tej recenzji. Dla uwiarygodnienia mojej tezy przytoczę zatem choćby jeden, wyjęty autentycznie z brzegu, przykład – Blaze Bayley. Czy ktoś czytał jakiś tekst jemu poświęcony omijający fakt jego śpiewania w Iron Maiden? Tak? No cóż, wyjątki się zdarzają, a te - jak wiadomo - potwierdzają regułę.

Nie inaczej jest z Dominicim. Już po grobową deskę pozostanie wokalistą, który śpiewał na debiucie Teatru Marzeń (tym samym doskonale wpisałem się w kanon recenzentów „wypominających” ową przeszłość wspomnianym artystom). Zupełnie inną sprawą jest to, czy Dominiciemu zależy na odcięciu się od swojej przeszłości. Z pewnością nie. Każdy, kto choć pobieżnie przejrzy jego wypowiedzi dostrzeże nieskrywane zadowolenie z zamierzchłych dziejów. Zresztą muzyka, którą się dziś para, świetnie wpisuje się w stare i mądre przysłowie o jabłku, które niedaleko od jabłoni pada.

Ale po kolei. Dominici po rozłące z Dream Theater odsunął się od rockowego blichtru, by powrócić doń po 15 latach! Zaczął delikatnie, wydając własnym sumptem, w bardzo małym nakładzie akustyczną płytkę „03 A Trilogy - Part 1”. Jak się niebawem okazało ten niepozorny powrót stał się zalążkiem czegoś szerszego. Wkrótce bowiem Dominici znalazł we Włoszech akompaniujących mu muzyków, podpisał kontrakt ze słynną Inside Out i wydał „03 A Trilogy - Part 2”. Tym razem już klasycznie progmetalową. „03 A Trilogy - Part 3” jest – jak nietrudno się domyślić – zwieńczeniem „tryptyku”. Swoją muzyczną formą, a nawet okładką nawiązuje bezpośrednio do „Dwójki”. Nasz bohater kończy tu wymyśloną przez siebie i zapoczątkowaną na wcześniejszych płytach historię, w której wśród wielu grup religijnych istnieje jedna dążąca do unicestwienia gatunku ludzkiego. To ma być dla niej droga do osiągnięcia boga. Naukowcy opracowują zatem substancję, która zniszczy niepotrzebny ziemski gatunek. Owa substancja trująca – 03, ma powstać z przekształcenia się tlenu w atmosferze – 02. Widać tu wyraźnie zainteresowanie Dominiciego zagrożeniami, których dotykamy na co dzień.

Pomysł literacki może się podobać lub nie ale w ocenie tej płyty muzyka jest najważniejsza. I co? Niestety muzyczna oferta dawnego wokalisty DT mnie nie przekonuje. Pierwszym co razi, to kompletny brak oryginalności i nachalna próba chodzenia wytartymi już dawno ścieżkami. Otrzymujemy bowiem progresywny metal w krystalicznej, książkowej – można wręcz rzec – postaci. To zastanawiające. Artysta, który musiał mieć świadomość porównywania jego dokonań do Dream Theater, nagrywa tak asekuracyjny album, który aż prosi się o zestawianie zawartych na nim nut z „dreamowymi” pomysłami. Ta płyta absolutnie nie ma prawa kogokolwiek zaskoczyć – nawet zagorzałych, oddanych do bólu fanów progmetalu. Po klimatycznym wstępie „King Of Terror”, który napawa optymistycznie, rozpoczyna się progmetalowa rzeźnia. Niby standard ale… już od samego początku słychać, że choć wszystko gra zawodowo – inwencji brak. Całość staje się jedną, ciężką, nierozerwalną mazią, z której trudno nam wyłowić coś intrygującego. Ciekawiej robi się, gdy kapela zwalnia, tak jak w ostatniej minucie „March Into Hell”, w której dominuje solowa gitara na tle tej akustycznej. Pomysł sprawdza się jeszcze w następnym, lekko balladowym „So Help Me God”. Szkoda tylko, że na ujmującą melodię zabrakło już pomysłu. Wybrzmiewające później „Liquid Ligthning”, dziesięciominutowe długasy „Enemies Of God” i „Genesis” (fakt – w tych przyciężkich cegłach znajdziemy trochę odprężeń) czy „Hell On Earth” w sporych fragmentach kopiują Dream Theater. Wyeksploatowane riffy, perkusyjne przejścia, klawiszowe zagrywki trącą wtórnością. Do tego wszystkiego głos Dominiciego, choć używany profesjonalnie, swoją barwą nie zachwyca, stawiając frontmana w rzędzie solidnych rzemieślników. Najlepiej wypada moim zdaniem szósty „Revelation”, w którym oprócz klasycznych progmetalowych podziałów rytmicznych mamy miejsce na pędzący zgrabnie do przodu refren, nawiązujący do poczciwego hard & heavy lub po prostu dobrego melodyjnego metalu.

Nie zwala z nóg ta płyta. Miłośników gatunku może zainteresować. Koneserów innych dźwięków – raczej nie.