Biłem się z myślami, próbując wystawić ocenę płycie koncertowej jednego z najlepszych polskich zespołów rockowych ubiegłego stulecia. Bo z jednej strony wreszcie doczekaliśmy się płyty live Skaldów – co samo w sobie jest epokowym wydarzeniem. A z drugiej – mimo masteringu, zabiegów technicznych itd. jakość tych nagrań niestety pozostawia wiele do życzenia.

Zespołu przedstawiał nie będę. Ich płyta Od wschodu do zachodu słońca jest dla mnie arcydziełem skończonym. Stawiam ją tu obok genialnego Enigmatic i Mrowiska, mimo, iż jako jedyna z tych trzech zawiera – by tak rzec – tradycyjne piosenki. Płyta Krywań, Krywań to już klasyka artrocka, wyróżniająca się swoim wdziękiem spośród albumów rówieśniczych, wydawanych przez wytwórnie płytowe na zgniłym (wówczas) Zachodzie.

Skaldowie koncertowali sporo. Niestety, żaden z naszych bonzów fonograficznych, tudzież innych (tu przemilczmy inwektywy pod adresem osób odpowiedzialnych) kolesiów nie wpadł na to, że płytę live taki zespół, jak Skaldowie mógłby nagrać. A szkoda. Bo przecież potencjał koncertowy tej grupy, jej popularność (piszczące fanki i machający marynarkami młodzieńcy) aż prosił się o wydawnictwo koncertowe. Ustrój powszechnego szczęścia postanowił jednak inaczej i trudno teraz utyskiwać, że tak nas los pokarał. W każdym razie, po latach otrzymaliśmy fajnie wydany album koncertowy. Nagrany podczas koncertów grupy w Leningradzie (dziś Sankt-Petersburg) podczas trasy z 1972 roku.

Na Cisza Krzyczy właściwie każde nagranie zasługuje na wyróżnienie. Oczywiście, są osoby, które najpewniej najpierw spojrzą na wszechwładne pioseneczki w stylu Prześlicznej Wiolonczelistki czy Medytacji Wiejskiego Listonosza. Bo oczywiście są na tej płycie hity, aczkolwiek momentami w dość specyficznych wersjach. Polecam posłuchać, bo to naprawdę niesamowicie (momentami dziwnie) to brzmi. Jednak osoby obeznane w muzyce rockowej powinny ten album sięgnąć właśnie ze względu na brawurowe i porywające wykonania utworów ważnych, które Skaldowie nagrali wcześniej w swojej karierze.

Zacznijmy od Juhas Zmarł. Absolutnie fantastyczne, energetyczne wykonanie. Rockowy pazur połączony z specyficznym dla Skaldów zaśpiewem, swobodna gra instrumentalistów – jednym słowem muzyczny monument. Zawsze cierpnie mi skóra na karku, gdy słucham tego utworu. Angel brzmiące trochę jak połączenie Big Brother And The Holding Company z The Jimi Hendrix Experience. Karkołomne, przyznaję, ale zarazem bardzo dobre nagranie. Pełne   spontaniczności, wigoru i młodzieńczej naiwności. Słucha się tego z prawdziwą przyjemnością. A potem – Krywań, Krywań – wspomniany przeze mnie tytułu na początku recenzji. To arcydzieło jest najjaśniejszym chyba fragmentem tego koncertu (choć w sumie to zależy, co akurat danego dnia mi w muzyce Skaldów odpowiadało). Świetny utwór. Cytaty z Rossiniego czy Musorgskiego idealnie wpasowały się w to nagranie, brzmi to niezwykle świeżo, rockowo, a jednocześnie klasycznie zarazem. No i absolutny killer całego show. Cisza Krzyczy. Porywające nagranie. Z cytatami z Sunshine Of Your Love Creamów aż wciska z wrażenia w fotel. 

Cóż, jak wyjaśnia adnotacja na okładce zdecydowano się opublikować ten koncert mimo jego nienajlepszej jakości. I słusznie. Porywająca momentami płyta. Gdyby dźwięk był lepszej jakości, byłoby arcydzieło. A tak – bardzo dobra pozycja, mocno polecana. Dla fanów – wstyd nie mieć!