Wreszcie nadarzyła się doskonała okazja, by uzupełnić sporą (!) lukę tego zacnego portalu, który nie wiedzieć czemu, ignorował dotychczas twórczość – nie ma co owijać w bawełnę – jednego z najlepszych polskich zespołów rockowych. Dzięki małemu, złożonemu z fanów tej grupy, wydawnictwu Kameleon Records do naszych rąk trafia pierwsza część limitowanego cyklu „Tylko muzyka” – 12 zremasterowanych na nowo płyt z lat 1967-1989 zespołu Skaldowie. Na początek album „Ty” z 1970 roku.
Muzyka Skaldów wymyka się etykietom – może dlatego na „artrock.pl” pojawiła się dotąd tylko jedna recenzja płyty krakowskich bardów, mimo iż zespół wciąż nagrywa (w samym 2010 roku mieliśmy dwa wydawnictwa: nowy album „Oddychać i kochać” oraz podwójny krążek „Z biegiem lat”, stanowiący bardzo ciekawy zbiór niepublikowanych dotąd nagrań z lat 70. i 80.). Wędrując przez te ponad 45 lat działalności zespołu Skaldowie, możemy dostać zawrotów głowy od samych zmian konwencji, którymi bawił się przez ten czas zespół: od poezji śpiewanej i beakbeat’owych songów przez rock progresywny, muzykę folkową po bluesowe kawałki i odmiany zdrowego (i nieco mniej zdrowego) popu. Dla jednych będzie to podróż nie do zniesienia, inni będą się tą różnorodnością zachwycać.
Wstęp ten był potrzebny, bowiem album „Ty” można potraktować właśnie jako swoiste kompendium muzyczne Skaldów (zwłaszcza, gdy mówimy o zremasterowanej wersji wzbogaconej o kilka smacznych bonusów) – wielość gatunkowa i instrumentalna, różnorodność zarówno w formie muzycznej, jak i w warstwie tekstowej. Jako że w dyskografii zespołu płyta ta trafiła między młot, a kowadło – jest następcą fenomenalnego „Od wschodu do zachodu słońca”, zaś poprzednikiem wielkiego krążka, znanego chyba każdemu fanowi rocka progresywnego w Polsce, czyli albumu „Krywań, Krywań” – jest najzwyczajniej niedoceniana. Bardzo dobrze się więc stało, że to od tego albumu Kameleon Records rozpoczął swoją serię wznowień. By móc odkryć tę płytę na nowo.
O dziwo, album brzmi zaskakująco świeżo – zapewne jest w tym spora zasługa świetnego remasteringu, ale przecież jakość dźwięku to nie wszystko. Jest bowiem w tych kompozycjach coś niesłychanie przykuwającego uwagę, co nawet słuchaczowi, który nie był jeszcze choćby w planach rodziców, gdy te melodie powstawały (jak autor tych słów), nie daje spać spokojnie. Jak to jest możliwe, że muzyka z 1970 roku może zostać potraktowana dziś jak ożywczy powiew poranka?
Na płycie znajdziemy więc zarówno dynamiczne, rockowe kawałki („Dwa-zero-jeden-start” z przyjemnie jazzującym fortepianem czy „Na wszystkich dworach świata” z zasuwającymi równo organami Hammonda), refleksyjne, poetyckie i dość monumentalne utwory jak wyraźnie inspirowany muzyką sakralną „Narodził się człowiek” czy bardzo melodyjny „Póki ludzie się kochają”, ale też formy lekkie i zwiewne, choć niepozbawione liryki (bossa-nova „Ty” i żartobliwy „Hymn kolejarzy wąskotorowych” z tekstem Młynarskiego). Jest jednak w tym zestawie wyjątkowa perła – utwór „Coraz większe oczekiwanie”: progresywny i aż kipiący różnorodnością. Czego tu nie ma: harfa, kastaniety, chór męski, orkiestra, rożek angielski. I to wszystko mieści się w niecałych 6 minutach! Przesada? Przerost formy? Skąd! Porywający kawałek o przyjemnie niepokojącym klimacie. Genialny!
Warto też słowo poświęcić utworom bonusowym (jest ich 11!), które właściwie stanowią drugą połowę tej płyty. Nie jest to zestaw imponujący, ale takim utworom jak „Tańcząca zieleń”, która wypadła z albumu „Ty” w ostatniej chwili, „Nie szukaj bracie dawnych dróg” z saksofonem Włodzimierza Nahornego czy „Straszne sny naczelnika poczty w Tomaszowie” ze znakomitym tekstem Młynarskiego, można bez wyrzutów sumienia poświęcić cenny czas. Wśród dodatków jest także jedna z piękniejszych polskich piosenek („W żółtych płomieniach liści”), która – jak wiadomo – nie znalazła się nigdy na żadnym LP Skaldów.
Różnorodność tej płyty może irytować. Jakże to tak: zestawić obok siebie progresywny i mroczny utwór z jakąś pioseneczką o wąskotorówkach? Dokładnie tak. Czy od razy trzeba słuchać dwupłytowych koncept albumów, gdzie progres goni progres, ale często wieje nudą? A tutaj jest ciekawie. Oczywiście nie jest to płyta na miarę dwóch wybitnych, wspomnianych wcześniej progresywnych albumów Skaldów, ale dostarcza sporej dawki porządnej muzyki, która mimo czterech dych na karku, brzmi dzisiaj z nie do końca znanych mi przyczyn nadzwyczaj świeżo i autentycznie.