ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Plant, Robert & Krauss, Alison   ─ Raising Sand w serwisie ArtRock.pl

Plant, Robert & Krauss, Alison — Raising Sand

 
wydawnictwo: Universal Music Group 2007
 
1. Rich Woman
2. Killing The Blues
3. Sister Rosetta Goes Before Us
4. Polly Come Home
5. Gone Gone Gone (Done Moved On)
6. Through The Morning, Through The Night
7. Please Read The Letter
8. Trampled Rose
9. Fortune Teller
10. Stick With Me Baby
11. Nothin'
12. Let Your Loss Be Your Lesson
13. Your Long Journey
 
Całkowity czas: 57:26
skład:
Robert Plant – voc. / Alison Krauss – vocals, fiddle / Jay Bellerose – Drums / Dennis Crouch - Acoustic Bass / T Bone Burnett - Electric Guitar, Acoustic Guitar & 6-String Guitar / Marc Ribot - Electric Guitar, Banjo, Banjo / Gregory Leisz - Pedal Steel Guitar / Patrick Warren - Toy Piano, Pump Organ & Keyboards / Norman Blake - Acoustic Guitar / Mike Seeger – Autoharp / Riley Baugus - Banjo
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,3
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,4
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,5
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,32
Arcydzieło.
,25

Łącznie 70, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
10.01.2008
(Recenzent)

Plant, Robert & Krauss, Alison — Raising Sand

„Pachnę szamponem i młodymi dziewczętami…” – takie zdanie z wywiadu udzielonego przez Roberta Planta gdzieś w połowie lat 90-tych ubiegłego stulecia zapamiętałem i wspominam, ilekroć widzę pooraną zmarszczkami twarzyczkę cherubinka z LED ZEPPELIN. Trochę czasu minęło już, odkąd Plant śpiewał w słynnej grupie (bo póki co nie traktujmy poważnie ich „zejścia” się przy okazji niedawnego koncertu Zeppelinów w składzie z młodym Bonhamem na perkusji). Minęły już lata, i sam Plant jest lata świetlne od muzyki, którą kiedyś czarował świat. Wystarczy przypomnieć znakomitą solową płytę Fate Of Nations, wystarczy przypatrzeć się i wsłuchać w poczynania jego i Jimmiego Page’a (te arabskie naleciałości na płytach No Quarter i Walking Into Clarksdale). Ale, mimo tych wszystkich zmian, poszukiwania swojego miejsca na coraz to węższej scenie muzyki rockowej, jedna rzecz pozostaje bez zmian. I dowodem tego jest również Raising Sand. Oto bowiem dostajemy do ręki płytę klasyczną wręcz w swoim brzmieniu.

Znakomitą płytę. Oczywiście nie przypomina ona specjalnie (jako całość) żadnej z płyt, które Plant wcześniej nagrał. Owszem, pojedyncze nagrania z jego twórczości można postawić na jednej półce z piosenkami (to dobre słowo: „piosenka”) z Raising Sand. Co więcej, nawet niektóre wybryki LED ZEPPELIN spokojnie wybrzmiałyby między nagraniami ze wspólnego dzieła Pani Krauss i Pana Planta i nikt by się specjalnie nie zdziwił. Ale … nie dlatego ta płyta jest taka dobra.

Wspólny album legendy muzyki rockowej i wokalistki country przynosi powiew ożywczych dźwięków w tym odhumanizowanym, technologicznym świecie początku XXI wieku. Zarzucono mi niedawno na naszym forum, że jestem z pokolenia, co to komputer uważa za największe zło na świecie, a syntezator pali ręce. Nic bardziej mylnego. Dźwięki stworzone przy pomocy różnych efektów, niekoniecznie bezpośrednio związanych z muzyką w tradycyjnym znaczeniu mogą być frapujące. Czemu nieraz w naszym serwisie dawałem wyraz, pisząc recenzje płyt niekoniecznie uznawanych za rockowe. Ale ... (bo zawsze musi być jakieś „ale”) byłoby równie nieprawdziwe twierdzenie, że tylko w takiej, maszynowo – industrialnej muzyce potrafimy się w obecnym czasie odnaleźć. Przeciwnie, ta tzw. „żywa” muzyka, z klasycznymi dla rocka instrumentami, muzykami wkładającymi w te nuty całą swoją duszę przerywa ten łańcuch nowoczesności, krępujący równie mocno i do bólu jak słynne progresywne solówki syntezatorowo – gitarowe.

Nie omówię każdej piosenki z osobna. Bo nikt z was nie doczytałby takiej recenzji do końca, gdyż tyle słów na raz może człowieka skutecznie zniechęcić do sięgnięcia po najlepsze nawet dzieło (wiem, wiem, recka The Wall doskonale o tym świadczy!). Ale zamiast tego kilka słów o wyjątkowej urody perłach, jakie na Raising Sand się znalazły.

Taka dajmy na to Sister Rosetta Goes Before Us już z pierwszymi nutami jawi się nam jako maestria delikatności, klimatycznego grania, lekko klezmerskich klimatów, wspartych anielskim głosem Alison i tymi wokalami Planta w chórkach. Plus ckliwe do bólu skrzypce i banjo. Brak przymiotników, by właściwie ocenić to nagranie. W skali artrocka dajemy jej … - nie można przydzielić jej żadnej cyferki, bo nawet najwyższa nota byłaby zbyt niska. Piękne nagranie, przesycone wielokulturowym duchem wielkich miast. Takie, od którego cierpnie skóra na karku, po ciele przechodzą dreszcze niczym w 40 stopniowej gorączce.

I zaraz, po ostatniej nucie Rosetty, następuje zmiana ról. Tym razem Robert, zupełnie bezwiednie wyczarowuje dla nas swoim głosem nuty tak cudownie brzmiące, aż trudno strząsnąć się z siebie ten cały romantyzm. I jeszcze, tam gdzieś w tle, świszcząca swoje długie, melodyjne solo gitara. Jednak najbardziej porywa gra sekcji rytmicznej. Ten bas, mamroczący swój pochód, ta perkusja, w tak oczywisty sposób ociężała i przestrzenna, to po prostu całkowicie nowa jakość. Zadymiona knajpa, w której na scenie pobrzękuje ten zespół jest wypełniona po brzegi, a wokalista śpiewa z takim natchnieniem, że nawet pijacy, śpiący dotąd w kącie budzą się wraz z drżeniem poruszonej przez bas podłogi. Polly Come Home. Prawie sześć minut dźwiękowego mistrzostwa.

 Gone Gone Gone to zupełna zmiana nastroju. Powrót do korzeni. Rockowy, knajpiano – kawiarniany nastrój został zastąpiony przez czystej postaci rock’n’rolla. Jest rytmicznie, szybko, pary na parkiecie wirują, słowem – przebudzenie po takim narkotyczno – alkoholowym zatraceniu, jakie zafundowano nam wcześniejszymi nagraniami. Żywiołowo. Nie dziwię się, że wybrano to nagranie na singiel promujący płytę.

I taka jest ta płyta. Każde nagranie zasługuje na wyróżnienie, każdy utwór to małe arcydzieło, tak wyjątkowe w swoim wydaniu, że aż brak słów na opisanie ich liryzmu i niemierzalnego piękna. Standardy zaśpiewane przez Alison Krauss i Roberta Planta brzmią niesamowicie. Pewnie to zasługa T Bone Burnetta, choć sam Plant stwierdził: „mimo, iż płyta podpisana jest nazwiskami dwóch osób, należy ją traktować raczej jako dzieło zespołowe” . I w pewnym sensie trudno się z taką opinią nie zgodzić – osobowości, które pojawiły się w studiu, by wspomagać dwoje wokalistów niewątpliwie miały spory udział w tym, że Raising Sand brzmi tak, jak brzmi.

Znakomity to album. Media wieściły, że będzie to jedna z najważniejszych płyt 2007 roku. I – co rzadko się im zdarza – nie pomyliły się w tej mierze. Gdzieś tak pomiędzy rockiem, folkiem, country, bluesem i rock’n’rollem można znaleźć miejsce dla Raising Sand. Miejsce, w którym równie blisko do śpiewającego swe alt-countrowe kawałki Kurta Wagnera z Lambchop, jak i do mamroczącego w barze przy pijanym pianinie Waitsa. Polecam. Zdecydowanie pierwsza piątka płyt 2007 roku.
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.