ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Grayceon ─ Grayceon w serwisie ArtRock.pl

Grayceon — Grayceon

 
wydawnictwo: Vendlus Records 2007
dystrybucja: Foreshadow
 
1.Sounds Like Thunder [8:53]
2.Song For You [3:54]
3.Into the Depp [12:35]
4.Ride [20:00]
 
Całkowity czas: 45:38
skład:
Jackie Perez Gratz - electric cello/vocals, Max Doyle - guitar/vocals, Zack Farwell - drums
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,0

Łącznie 3, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
31.12.2007
(Recenzent)

Grayceon — Grayceon

Jeden z najciekawszych albumów kończącego się właśnie roku. Co ciekawe już okrzyknięty najlepszym w kilku pismach branżowych. GRAYCEON. Awangardowe trio z San Francisco, w skład którego wchodzą: Jackie Perez Gratz ( AmberAsylum/Giant Squid), Max Doyle (Walken), Zack Farwell (Walken). Zespół łączy rozmaite gatunki muzyczne, od folku, przez rock, elementy psychodelii, aż po jazz i ambient. Piękno, dramatyczność, unikalność, relaks, melancholia, radość – to wszystko znajdziemy w trakcie tej czterdziestopięciominutowej podróży.

 

Rozpoczynający album Sounds Like Thunder, to bardzo ciekawa praca perkusisty, mnogość przejść, werbli jest oszałamiająca. Do tego dochodzi wiolonczela i śpiew. Odnoszę wrażenie, jakbym te folkowe zapędy już gdzieś słyszał, ale ni cholery nie potrafię sobie przypomnieć gdzie. Samo brzmienie jest dość nietypowe – mam wrażenie, jakby zespół znajdował się w jakiejś tubie, co nie tylko tłumi dźwięk, ale też pozwala na jego fluktuację i przesterowanie. Bardzo dużo tu zagrań perkusyjnych, tak jakby wszystko inne było tylko tłem. Tempo zmienia się kilkukrotnie, klimat tez przechodzi o d folkowych opowieści po psychodeliczne zagrywki gitary i wiolonczeli. Brakuje jeszcze chwilami growlingu i już byśmy odpłynęli na nieznaną wyspę samotności i rozpaczy.

 

Song For You to pokaz jak bardzo można się nie liczyć z konwencjami i publicznością. Perkusja sobie (punkowo-deathmetalowa) - gitarasobie, wilonczela zupełnie gdzie indziej. Śpiew jest w zasadzie tylko wokalizami, wyśpiewanymi wyżej niż gardło wokalisty jest w stanie unieść, co daje dość przerażający efekt. Wiolonczela sprawia wrażenie, jakby grała na bateriach, a nie na prąd – jakoś się tak opóźnia w stosunku do reszty. Jeśli komuś podobał się występ Sleepytime Gorilla Museum – ich występ nie powinien zaskoczyć, ba powinien zahipnotyzować. Tak jak robi to Into The Deep. Utwór zaczynający się jazzowo, by po chwili przejść w walczyk, ale taki, jaki słyszymy wygrywany na katarynce. Potem pojawiają się bardziej rockowe, choć zdecydowanie atonalne klimaty. Sekcja rytmiczna jest całkowicie nieprzewidywalna, zresztą melodii też musimy raczej poszukać, ona sama nas nie odnajdzie. Pojawiają się tutaj naleciałości King Crimson (In The Wake Of Poseidon), Opeth i chociażby Fletwood Mac. Dość niesamowita mieszanka.

 

Współpraca z takimi artystami jak Neurosis, Jarboe, Matmos, Hammers Of Misfortune, Today is the Day daje podstawowe pojęcie o tym, czego możemy się spodziewać po tej formacji. Zaś zamykająca płytę dokładnie dwudziestominutowa suita Ride, jest najlepszym dowodem na niekonwencjonalne podejście do muzyki. Spokojny ambientowo-rockowy początek, przechodzi w pieśń samotności, gdzie delikatne wokalizy przeplatają się z mocną gitarą, delikatną grą na talerzach, psychodelicznym black-metalowym uderzeniem perkusji i zawodzącą wiolonczelą. Lekkie i ciche wstawki zmieszane z bardzo mocnymi fragmentami refrenu. W piątej minucie utwór zaczyna się rozwijać, pojawia się znowu oślepiająca nas perkusja, uderzająca nie tylko po uszach, ale właśnie po oczach. Nie ma ty jakiegoś określonego rytmu, wszystko zdaje się zaprzeczać wszystkiemu, zaś akordy są zaledwie ułamkami jakiejś większej konstrukcji. Zupełnie jakbyśmy próbowali dodawać różne mianowniki, których niemożna matematycznie sprowadzić do wspólnego mianownika, (choć znajda się tacy, którzy stwierdzą, że wszystko da się zrobić). Pojawiają się miłe dla ucha melodie. Lekka, przyczajona perkusja, delikatna wiolonczela. Ale tylko chwilowo, za chwilę złamiemy kolejny szlaban, przekroczymy kolejną granicę. Zespół przesuwa te granice, pozbywa się jakichkolwiek szufladek, zupełnie jakby bawił się klockami. Pojawia się śpiew podobny do śpiewu w Teksańskim (pewnej popularnej polskiej grupy muzycznej) – okropieństwo. Potem spotykamy death-metalowe wariacje na temat… w zasadzie dowolny, byle by był dołujący, smutny i psychodeliczny. Doskonałe. To już chyba szósta czy siódma całkowita zmiana stylu w tym utworze, a gdy wchodzi wiolonczela, robi się tylko straszniej.

 

Trudna płyta, zdecydowanie dla słuchaczy lubiących poznawać, odkrywać i dostawać to, co najlepsze, czyli niespodziewane, niezapowiedziane. Ja sam musiałem do niej podejść kilka razy, ale za każdym razem poznawałem ten album lepiej i wiem, że przede mną jeszcze co najmniej kilka odkryć tych melodii. Na nowo, wciąż na nowo.

 
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.