ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Plasmic Ocean ─ Haptic Trips w serwisie ArtRock.pl

Plasmic Ocean — Haptic Trips

 
wydawnictwo: Produkcja własna / Self-Released 2007
 
1. An Audience With A New Life [3:08]
2. Shore Of Bright Lights [1:55]
3. Buried Upon A Hill [3:49]
4. Like A Bump On A Log [4:47]
5. A. vs. R. [3:59]
6. Nails [3:15]
7. Haptic Trips [2:30]
8. Who Cares ? [4:14]
9. Nice To Meet You [3:09]
10. Yell [2007 Version] [6:44]
11. Build On Sand [3:22]
12. Ocean Park [3:05]
13. The Contract [2:55]
14. Sleepwaker II [2:09]
15. Mohenjo Daro [0:33]
 
Całkowity czas: 49:40
skład:
Frank Haustein – Guitars; Peter Bartel - Vocals, Guitars; Pierre Laube - Piano, Synthesizer; Sören Giesow – Bass; Andreas Böse - Drums, Percussion
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,4
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 5, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 6 Dobra, godna uwagi produkcja.
27.11.2007
(Recenzent)

Plasmic Ocean — Haptic Trips

Zacznę od bliskiego mi podwórka. Swego czasu, już chyba z 18 lat temu, znany amerykański politolog Francisco Fukuyama ogłosił koniec historii. Znaczy się…, mocno upraszczając sprawę, dotarliśmy do momentu w dziejach, po którym wszystko co się wydarzy będzie tylko kopią wszelkich systemów, ustrojów i rozwiązań, które już przerobiliśmy. Tylko dlaczego ja o tym piszę w serwisie muzycznym? Być może moje pokrętne uzasadnienie niewielu przekona, lecz słuchając płyty zespołu Plasmic Ocean zacząłem się zastanawiać kiedy, idąc tym samym tropem co Fukuyama, można byłoby ogłosić koniec muzyki? Wielu przecież czytających te słowa uważa z pewnością, że współczesna muzyka jest tylko wyblakłym ksero tego, co ktoś wymyślił 30 lat temu…

Dziś pozostaje już tylko mieszanie stylów i form często kompletnie nie przystających do siebie. Najciekawiej robi się, gdy owe style są totalnie odległymi biegunami i dzielą je lata świetlne. Artyście wystarczy tylko z taktem i gracją to połączyć i stworzyć… „nową” jakość. Problem polega na tym, że jednym to wychodzi, a innym nie. 

Plasmic Ocean idzie drogą „mieszania”. Niestety, nie robi tego z lekkością, która pozwoliłaby nam dostrzec „w różnorodności jedność”. Stosuje raczej metodę: wrzucamy wszystkiego po trochu… obok siebie. A ponieważ jest „obok”, nie zawsze może się to wzajemnie przegryźć. Efektem tego jest dziwadełko, które jako całość wzbudza kontrowersje, choć zawiera mnóstwo dobrych kompozycji… z różnych dekanatów.

Słów kilka o samej muzyce jeszcze padnie, tymczasem przedstawmy ten mało znany zespół, bo kultura nie pozwala czynić tego na końcu. Plamic Ocean to nasi zachodni sąsiedzi. Pochodzą z Chemnitz i są kwintetem. Ruszyli w 1999 roku, jednak dopiero w 2003 roku wydali swój debiutancki album zatytułowany „Tension”. Po drodze pojawiła się jeszcze EP-ka „Sleep–Waker”. Swojej muzyce przyklejają łatkę „Extended Rock”. No to wróćmy do tej muzyki… 

Inspiracje Niemców sięgają głęboko w lata siedemdziesiąte. Gdybym miał wszakże wymienić jednego nauczyciela, który najbardziej odcisnął piętno na swoim podopiecznym, byłby to Black Sabbath. Prekursorów ciężkiego, ciemnego i metalowego grania słychać tu najwyraźniej. I to może nie bezpośrednio…, bardziej  poprzez dźwięki kojarzące się z innymi artystami, którzy kiedyś i gdzieś zaczerpnęli trochę od ekipy Osbourne’a. No bo ja tu proszę państwa słyszę czasami i Dream Theatre, i Korn, i Tool, i System Of A Down. A zgodzimy się chyba, że wspomniani herosi ciężkich dźwięków Black Sabbath z pewnością słyszeli. Zalatuje też stoner rockiem, który ostatnio tak sobie ukochałem pod postacią szwajcarskiego Monkey 3. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że ta płytka absolutnie cała taka nie jest. To co powyżej - jest w jej sercu. Tak mniej więcej między trzecim a dziesiątym kawałkiem. Króluje ciężka, sabbathowa gitara, mroczny klimat okraszony czasami bluesrockową solówką („A. vs. R.”). „Nice To Meet You” jest bardzo głębokim ukłonem w stronę SOAD. Artykulacja wokalisty Petera Barthela przypomina systemowego krzykacza. Atmosferę tego „ciężkiego serca” rozluźniają nieco piękna, nastrojowa ballada „Haptic Trips”, opracowana głównie na pianino i głos przypominający… Raya Wilsona (!!) oraz następujący po niej dziwny, tajemniczy, z noworomantyczną elektroniką, „Who Cares?”

Teraz będzie jednak najciekawsze. Gdyby zabawić się w pewien eksperyment i podrzucić „czystemu” słuchaczowi, uzbrojonemu jedynie w powyższy fragment recenzji, pierwsze dwa i pięć ostatnich kawałków tej płyty, to jego reakcja mogłaby być tylko jedna i brzmiałaby tak: czy ten facet pisze faktycznie o tym krążku? „An Audience With A New Life” jest akustykiem, na dodatek z latynoskim rytmem, a w następującym po nim „Shore Of Bright Lights” także prym wiedzie gitara akustyczna, przestrzenne klawisze i zaśpiewy rodem z world music! „Ocean Park” pachnie już psychodelią, space rockiem i mistrzami elektronicznej klawiatury. „The Contract” jest dla mnie wariacją na temat pinkfloydowego „Comfortably Numb” jednak w stylu francuskiego… The Black Noodle Project. W przedostatnim „Sleepwaker II” ujmuje wręcz delikatny klawiszowy motyw. Cięższe i powolne jest  ostatnie „Mohenjo Daro” (oj… tytulik przypomniał mi moje egzaminacyjne zmagania na pierwszym roku z najstarszymi cywilizacjami!), ale to tylko 33 sekundy. Ta spokojniejsza twarz Plamic Ocean jest bliska konwencji progresywnego rocka. Może ze względu na niemieckie pochodzenie słyszę momentami Sylvan i Siges Even. 

Resume. To intrygujące wydawnictwo, z którym warto się zapoznać. Jego plusem są dobre, profesjonalnie zrobione i zapamiętywalne kompozycje. Minusem to, że zespół zaproponował mały stylistyczny „miszmasz”, którego nie udało się przekonująco połączyć. W wyniku tego wszystkie elementy tej układanki są jakby obok siebie i nie tworzą spójnej całości. Najbardziej, dla przykładu, drażnią techno – elektroniczne wstawki sąsiadujące z rockowym brudem. 

Potencjał w kapeli jest. Najważniejsze, że panowie szukają. Myślę, że ich najlepsza płyta jest jeszcze przed nimi.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.