Ponoć coraz trudniej coś nowego w muzyce wymyślić, w związku z czym łączenie różnych stylów, mieszanie ich i kombinowanie na tym poletku, staje się lekarstwem na szukanie oryginalności w muzyce. Najwyraźniej podobny tok myślenia przyświeca muzykom powstałej półtora roku temu formacji Nook. Słowo ”eklektyzm” wydaje się kluczem do zrozumienia twórczości kwintetu, do której z pewnością każdy z muzyków coś wnosi, czego wyrazem jest, chwilami całkiem zaskakujący, mezalians. No bo jeśli na jednej płycie można posłuchać rapu, funku, jazzu, progresji i eksperymentalnego żartu, nie powinien absolutnie dziwić powyższy wstępik.
Spokojnie, bez paniki. Płyta, poza drobnymi wpadkami, o których poniżej, jest całkiem spójna i trudno o niej mówić w kategoriach muzycznego misz – maszu. A jest to możliwe dzięki dominującemu jednak tutaj umiłowaniu do grunge’owych dźwięków, wyrażonych mocnymi i momentami przybrudzonymi riffami oraz, bardzo w amerykańskim klimacie, wokalem Kuby Stąpora.
Naprawdę sporo tu udanych numerów. Choćby rozpoczynający „The Stand”, „The First Step” zapoczątkowany spokojnymi, „mocno spalonymi amerykańskim słońcem”, dźwiękami gitary. Później króluje w tym kawałku ciężkie, majestatyczne i rasowe wiosło powoli sunące do przodu. Po takim dictum artyści zmieniają nieco rewiry na te bardziej subtelne i delikatne. „Alien” i „Our Class” stawiają raczej na klimat, swoistą przebojowość (szczególnie drugi z wymienionych) a i większą przestrzeń oraz urozmaicenie (wspomniany „Alien”). Później na parę chwil robi się na „The Stand” dosyć… kontrowersyjnie a to za sprawą rapowanych bądź rapmetalowych wstawek w „Todays” i „Way Back” – nawiasem mówiąc bardzo dobrych kompozycjach, tracących jednak na zwartości wraz z niepotrzebnymi „dodatkami”. Z kolei „Number” dość otwarcie inspiruje się „papryczkowo – funkującym” graniem. Kończąc wątek nie do końca dobrych rozwiązań należy wspomnieć o 74 – sekundowym „Mizugumo”, absolutnie niepotrzebnej i do niczego niepasującej rzeczy, będącej zbiorem przypadkowych dźwięków, którą trudno nazwać utworem. Na szczęście pozostałych propozycji Nook słucha się z dużym zaciekawieniem. Taki „Nothing Like It”, dzięki partii perkusji i wokalnej interpretacji Stąpora ma coś z Toola (zresztą, w paru innych numerach też znalazłyby się odniesienia do Maynarda Jamesa Keenana), „Tiptoeing” z fajnej rockowej ballady, a „One Thousand Lakes” z bluesrocka. A jeszcze warto wspomnieć o lekko bujającym „The Runaway” i mocnym zakończeniu w postaci tytułowego „The Stand”, który jak sądzę, może być świetną bazą do koncertowych improwizacji. Właśnie! Mam wrażenie, że muzyka The Nook ma szansę zyskać jeszcze większej wyrazistości podczas scenicznego grania…
Obok ciekawych dźwięków, wszystko jest na swoim miejscu. Ładne digipackowe wydanie z intrygującymi zdjęciami oraz teksty składające się na koncept o życiu człowieka.