Mały wstęp…
Do Julee Cruise dotarłem przez pamiętne
„Miasteczko Twin Peaks” (nie da się chyba kojarzyć tego serialu, nie kojarząc go z muzyką). Zachwycony jej hipnotyzującym głosem rozejrzałem się za soundtrackiem „lynchowego” dzieła. Niestety jego recenzję mogę skrócić do jednego słowa – nuda. Na dodatek pominięte zostały rzeczy, których właśnie poszukiwałem. Wiercąc coraz głębiej, odnalazłem tę solową płytę Julki. Autor muzyki – Angelo Badalamenti, autor tekstów – David Lynch. To musiało być to, czego szukałem…
I po wstępie. Nie chcę by była to oschła, zwykła recenzja. Zresztą o takich płytach nie da się pisać w taki sposób.
Zaczyna się bardzo przyzwoicie, choć może jeszcze nie chwycić za serce tak bardzo.
„Floating”, bo tak się zwie pierwszy utwór, to tylko przedsmak tego, co ma się dopiero dziać. Przedsmak smakowity, ale blednie przy smaku następnego utworu…
The stars still shine bright
The mountains still high
Yet something is different
Are we falling in love?
O tak!
„Falling”… Przewodni temat
„Twin Peaks” tym razem w „wokalnej” wersji. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych, serialowych motywów muzycznych. Na pewno przyczynił się do ogromnej oglądalności tego tasiemca. Słysząc coś takiego nawet największy wielbiciel bezsensownego skakania po kanałach miałby problemy ze zmienieniem kanału w telewizorni:-) Kilka dźwięków gitary, gdzieś w oddali delikatne talerze, syntezatory. Tak proste i tak piękne… Potem na scenę wchodzi Julee i śpiewa jeszcze prostszy tekst o zakochiwaniu się. Takie banalne, ale w tym można się zakochać. No ale to już znamy, jazda dopiero zaczyna się. Najwyżej 20 km/h, bo to muzyka baaaaaaardzo spokojna, ale doznania mocniejsze, niż przy zawrotnej szybkości podczas jazdy bolidem. Płyta snuje się powolutku, mając gdzieś coraz szybszy świat wokół...
I remember your song
And the way you sang it to me
So many times in other forms
On distant lands.
Zaczyna się
„I Remember”… Opadam na fotelu, przymykam oczy. Wsłuchuję się w saksofon, staram ogarnąć to wszystko uchem. Jest pięknie i nagle trafiam do jakiegoś upiornego świata snów. We śnie jakieś słowa wyrwane z kontekstu, nawiedzone nuty. Po chwili zaczynam rozumieć, że to nie sen, tylko utwór zrobił się taki upiorny. Aż ciężko uwierzyć, że tak naturalnie, bez żadnych zgrzytów przeistoczył się w coś takiego. Potem ukojenie… Znów ten sam, rozmarzony, sentymentalny kawałek. Ja również robię się coraz bardziej rozmarzony…
Tell your heart that I'm the one
Tell your heart it's me
I want you
Rockin' back inside my heart…
Tempo lekko przyspiesza. Serduszko podąża tym samym tropem. Robi się jeszcze, jeszcze cieplej. Wspaniałe, różniące się od reszty
„Rockin’ Back Inside My Heart”, czy przejmujące
„Mysteries Of Love” zapierają dech. Są jednak niczym przy
„Into The Night”. Ten utwór kojarzy mi się z zasypianiem. Jest usypiający przez 3 minuty, żmudny, „przenudny” i przecudny. Aż nagle… Znacie to uczucie kiedy śni się o spadaniu i momentalnie budzi przerażonym, a później znowu zasypia? Szczęka na ziemię, albo raczej do piwnicy.
Into the night
I cry out
I cry out your name
Into the night
I search out
I search out your love
Szukając po ciemku szczęki, wsłuchuję się w kolejne cuda.
„I Float Alone”, śpiewane tak, że aż ciarki łażą po plecach,
„The Nightingale” – najbardziej optymistyczny utwór. Porzucam poszukiwania szczęki, bo i tak by opadła już kilka razy. Kompletnie zahipnotyzowany, myślę, że już lepiej być nie może. Nie wiem jeszcze, że czeka mnie…
…
„The World Spins”. Serce zaczyna bić jeszcze mocniej, czas płynie coraz wolniej. Wtulam się w fotel, wpadam w trans… Szok! Utwór kończy się, a ja zdaję sobie sprawę, że przez te 6 i pół minuty nie robiłem nic innego, tylko zauroczony wpatrywałem się ślepo przed siebie. Mam gdzieś, że to takie
„Falling vol. 2” (zresztą o niebo lepsze), mam gdzieś cały świat. Istnieje tylko to, co słyszę, ta chwila i jej nieskończoność, choć tak krótka... Nie da się przejść obojętnie obok czegoś takiego. Apogeum płyty, szczyt piękna. Jeden z najbardziej poruszających i najpiękniejszych utworów, jakie dane mi było kiedykolwiek słyszeć.
Love
Don't go away
Come back this way
Come back and stay
Forever and ever
Zastanawiam się co w tej całej Julee i jej muzyce tak mnie urzeka. Przecież to album robiony na jedno kopyto, nudny, usypiający, wiele się w utworach nie dzieje, są do siebie podobne. Nie trzeba nawet go słuchać od dechy do dechy, czy też po kolei. Więc co? Kompozycje Badalamentiego? Teksty Lyncha? Wisielczy głos Julee? A może po prostu…
Istnieje muzyka tak przepiękna, że aż tam w środeczku robi się ciepło, zapala się płomień, a dusza krzyczy w płaczu wzruszenia. Dociera tam, gdzie niewiele płyt potrafi dotrzeć. Właśnie taka zawarta jest na
„Floating Into The Night”.
P.S. Najlepiej słuchać wieczorem, przy zgaszonym świetle, ze świecami i w kompletnej ciszy. Jak do drzwi zastukają sąsiedzi, to bez obaw. Nie będą wrzeszczeć, tylko przyjdą pożyczyć płytę… Chociaż ja bym się bardziej obawiał tej drugiej opcji;-)