ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Rain Tree Crow ─ Rain Tree Crow w serwisie ArtRock.pl

Rain Tree Crow — Rain Tree Crow

 
wydawnictwo: Virgin Records 1991
 
1. Big Wheels In Shanty Town 2. Every Colour You See 3. Rain Tree Crow 4. Red Earth (As Summertime Ends) 5. Pocket Full Of Change 6. Boat's For Burning 7. New Moon At Red Deer Wallow 8. Blackwater 9. A Reassuringly Dull Sunday 10. Blackcrow Hits Shoe Shine City 11. Scratchings On The Bible Belt 12. Cries And Whispers 13. I Drink To Forget
 
Całkowity czas: 46:48
skład:
David Sylvian - vocal, electric guitar, hammond organ, electric piano, shortwave radio, Bill Nelson - electric guitar Mick Karn - bass, brass, horn arrangement, pipes, bass clarinet, saxophone Richard Barbieri - synthesizer Djene Doumbouya - vocal Djanka Djabate - vocal Steve Jansen - drums, percussion, hammond organ, piano, marimba, wine glasses Phil Palmer - acoustic guitar Michael Brook - bass conga Brian Gascoigne – orchestration
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,11
Arcydzieło.
,16

Łącznie 29, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
18.09.2007
(Recenzent)

Rain Tree Crow — Rain Tree Crow

Jesień nadciąga. Przed laty David Sylvian zaśpiewał „september is here again” i nie sposób tego zdania pominąć, spoglądając za okno. Kasztanowce, które smaga wiatr pogubiły już znaczną część swoich liści, a słońce, przebijające się od czasu do czasu przez chmury, złoci pozostałości przypominając, że Złota Polska Jesień (miejmy taką nadzieję) tuż tuż.
 
Rankiem, kiedy przebijam się przez rozkopane i pokryte nocnym deszczem drogi centralnej Polski, gdy przychodzi mi odstać swoje minuty cennego (przynajmniej tak mi się wydaje) czasu w korkach, zwężeniach i temu podobnych testerach cierpliwości, dopada mnie chęć ukojenia zszarganych nerwów dźwiękami muzyki, której nie spieszy się nigdzie. Muzyki oplatającej moje zmysły pojedynczymi nutami wytchnienia, romantyzmu, piękna i tego wszystkiego, co składa się na znaczenia słowa „nirwana”.
 
Te dźwięki. Jak ścieżka wiodąca w las, szumiący swoją pieśń od stuleci, docierają do mnie z odtwarzacza samochodowego i nagle wszystko inne staje się nieważne. Pojedyncze trącenia perkusji, oszczędne nuty wygrywane na saksofonie. Jakieś klawiszowe pasaże, ozdabiane akordami gitarowymi granymi tak od niechcenia. I jakże wyważony „śpiew” wokalisty: choć właściwie przez większość czasu, gdy wybrzmiewa muzyka głos szepcze, mamrocze, melorecytuje i właściwie robi wszystko, tylko nie śpiewa. Powtarza więc tę swoją mantrę, pozbawioną egzaltowanej ideologii.
 
I nawet, gdy z odkrytych przestrzeni górskich stoków, czy bladych stygnących plaż morskiego wybrzeża wracamy z przymusem do naszych codziennych obowiązków, to nadal ta muzyka pozostaje z nami. W dalszym ciągu jest magicznie. I kiedy siedzę sobie z tobą gdzieś w tłumie podobnych nam wykolejeńców, to gitara basowa nadal pomrukuje sobie w kącie, opary dymu wznoszą się znad stolików, barmani docierają ostatnie szkło. Stukot tramwajowych kół, wycie syren policyjnych radiowozów – to wszystko jest nieważne. Nie liczą się ani natrętne spojrzenia przechodniów, ani pogardliwe obietnice polityków. Nic nie ma znaczenia, bo zapadamy się w hipnotyczne dźwięki Big Wheels In Shanty Town. Jakieś pokręcone figury rytmiczne wygrywane przez sekcję, jakieś solo na rzężącej gitarze, dęciaki i afrykańskie zaśpiewy. Czy trzeba czegoś więcej? Jeśli tak – to proszę bardzo: Red Earth (as summertime ends). Nawet tytuł sprzyja naszym rozważaniom. Powtarzalny, zapętlony schemat wygrywany na syntezatorach, akustyczna gitara a’la Pat Metheny i … elektroniczne pasaże, brzmiące, jakby je wycięto ze ścieżki dźwiękowej serialu Ulice San Francisco. Mało? No to jeszcze absolutne arcydzieło: minimalizm w czystej postaci – New Moon At Deer Wallow (ach, te jęki saksofonu!!) i zaraz po nim następujący hit – Blackwater. Genialne dwa nagrania, po wysłuchaniu których Rain Tree Crow pozostanie z wami na zawsze.

No cóż, słowo się rzekło, September is here again. Dni coraz krótsze, noce coraz chłodniejsze. Nie wiem, jak u was, ale ja rozpaliłem w kominku, mocna herbata w filiżance, książka w ręce i czas zanurzyć się ponownie w cudowne dźwięki Rain Tree Crow. Z czystym sumieniem POLECAM.

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.